sobota, 30 lipca 2011

Just a second

Nareszcie chwila. Piąta rano. Już nie pracuję od kilkudziesięciu godzin, więc udało mi się wziąć głębszy wdech, rozluźnić ciało. Rozpoczął się koniec remontu w mieszkaniu. Zimne kolory świeżych ścian w moim pokoju powinny przekonać mnie do wzmożonej produkcji ciepła, tak jak wymusza to aura za oknem w otoczce blado-szarego świtu. Za moment zgaszę światło, prąd kosztuje.

Potrzebuje remontu. Nowych kolorów. Chcę mieszać barwy, próbować, testować. Teraz, w końcu, znajdę na to czas. Cudowna wolności od rutyny... witaj.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Want you to know that...

Piszę list, bo wiem, że jest to jedyna forma wypowiedzi, która pozwoli mi wyrazić wszystko co myślę do samego końca - bez Twoich zarzutów i  wiecznego umniejszania mnie i tego co śmiem myśleć.
Przede wszystkim boli mnie, że chwytasz każdą okazję, aby udowodnić mi jak straszny, krnąbrny, okropny, chciwy (i inne takie) jestem. Najgorszy w tym jest Twój osobisty zakaz przeciwstawiania się tym opiniom. Nie zauważyłaś? Zawsze wiesz najlepiej, a tylko momentami pozwalasz sobie na tolerowanie myśli, indywidualności, a przede wszystkim osobowości innej osoby - nawet bliskiej (takiej jaką pozwoliłaś mi się czuć). Ok, wiem, strasznie dużo jest we mnie nie w porządku, ale jak to jest, że mi wystarczy wytknięcie Ci jednej z Twoich wad - miliony Twoich pretensji dotyczących mnie.
To przez te zażalenia potrzebujemy tych kilku... nastu dni na odpoczynek od siebie. Ciebie przygniata gigantyczność mojego zepsucia, a mnie ilość Twoich narzekań. Po czasie zapominamy, wszystko to przegrywa z... tęsknotą?, przywiązaniem?. Nasuwa mi się też nieprzyjemna myśl - z wygodą! Wraz z końcem naszych sezonów na widzenia zaczynam czuć się tylko wygodny - jak jakikolwiek towarzysz (chociaż ja jestem Tym Towarzyszem). Ja nie idę z Tobą, dlatego że Ty tak chcesz. Ja idę bo wiem, że jesteś (ostatecznie bywasz) tego warta. Czuję w Tobie ogromny potencjał, Twój (przeważnie) dobry wpływ na mnie.
Wiele Ci zawdzięczam, między innymi to, że mogę dalej rozwijać korzenie nie tylko w donicy swoich wartości. Pozwoliłaś wbić je w swoją ziemię - swoją rzeczywistość, którą znasz najlepiej.
Moje wartości są proste i sądzę, że niejednokrotnie o tym wspominałem - są momentami zupełnie różne od zasad i faktów Twojego świata - świata ludzi i ich wpływów, który fascynuje mnie pomimo tego, iż nie mógłbym i nie chciałbym w nim żyć. Nie staram się też Ciebie zmieniać, chyba, że o to prosisz, czy też "się prosisz" z mojego punktu widzenia (ale wtedy ograniczam się do subtelnych sugestii).
Nie czuję akceptacji z Twojej strony, którą jednak powinna otrzymywać osoba nazywana przyjacielem. Dla mnie kontakt międzyludzki nie ogranicza się do suchych spraw typu: Kto komu? Kto z kim? Kto jak? Kto mi? Jak ja komuś?. Ja staram się obserwować więź, wspólne oddziaływanie na siebie charakterów: Jak ja czuję się przy tej osobie? Jak ona przy mnie? Co mogę dać od siebie? Co mogę otrzymać? Co odkryję? Co zobaczę?
Czuję tylko Twój wpływ na mnie - dobry i zły. Nie czuję się już na siłach pozytywnie wpływać na Ciebie i mam nadzieję, że jak się zastanowisz to dowiesz się dlaczego tak się stało. Twój świat - rzeczywistość są jedyne, prawdziwe, realne, oparte na najbardziej prawidłowych zasadach. Ok. One są zgodne. Zgodne z Tobą i Twoim subiektywnym odbiorem czasoprzestrzeni.
Nie wiem... to chyba wszystko. Mam nadzieję, że chociaż tego nie wykpisz, a zwyczajnie zwrócisz uwagę, iż bliskiej osobie dzieje się krzywda. A tego nie powinien chcieć przyjaciel dla przyjaciela.

środa, 6 lipca 2011

Każdy chce być pokrzywdzony

Żyjemy w pogoni za szczęściem, zbieramy jego składowe (między innymi miłość) i staramy się nieporadnie sklecić coś, co zadowoli nasze oczy. Dopiero wtedy przyzwalamy sobie zobaczyć przed lustrem szczęśliwego człowieka. Tak jak już kiedyś pisałem w dłuższym poście Error popkultury, takie podejście do osiągania zadowolenia w życiu jest zupełnie beznadziejne i kruche - oparte wyłącznie na krótkoterminowych hedonizmach. Jednak nie tylko brak pojęcia o prawdziwej naturze szczęścia powstrzymuje nas przed osiągnięciem ów stanu.
Prawda jest taka, że każdy chce być pokrzywdzony i bycie zadowolonym jest stanem, który w naszym społeczeństwie spotyka się z prawdopodobnie większą nietolerancją niż homoseksualizm. Gdyby się zastanowić, duża część ludzkich konwersacji to utyskiwanie, narzekanie i wywlekanie na światło dzienne wszelkich najgorszych przeżyć i doświadczeń. Ogrom doznanych krzywd stanowi coś wprost proporcjonalnego do mądrości życiowej. Muszę przyznać (chociaż bardzo niechętnie), że... zgadzam się z tym. Tak zwane "osoby po przejściach" bardzo często są lepszymi towarzyszami rozmów. Potrafią wyjść z interesującym tematem, poświęcić więcej czasu na jego rozpatrzenie i zakończyć twórczą konwersację uniwersalną pointą. Tego właśnie oczekuję od cierpiętników. Niestety, chociaż to mój ulubiony rodzaj "pokrzywdzonych" to występuje on najrzadziej.
Najpospolitszy okaz nieszczęśnika pomimo doznanych cierpień nie potrafi wyciągnąć z nich żadnej lekcji, a jedynie bez końca rozczula się nad sobą. W rozmowie z ludźmi zazwyczaj narzeka i dużo mówi o tym co przeżył, sprytnie oczekując zainteresowania, litości, czy nawet, chcąc uchodzić za kogoś doświadczonego w życiu, uznania jego racji w różnorakich sporach. Osoba taka traktuje swoje nieprzyjemności, negatywne odczucia jako coś wspaniałego i zachowuje je dla siebie jako przepustkę do świata ludzi. Niestety taki paszport zaakceptują wyłącznie ludzie równie zgorzkniali i rozżaleni, tworząc urokliwe grono płaczek - emocjonalną czarną dziurę pochłaniającą każdy pierwiastek uśmiechu.
Bogu niech będą dzięki, że... są i oni! Ci którzy myślą nie tylko dupą (nie robią zawsze tak jak im wygodnie), ale i mózgiem, bo ten właśnie organ, chociaż brzydki, z węgla krzywd potrafi zrodzić diament mądrości (broń Boże nie wiedzy!). Wymaga to odrobiny wysiłku.
Szczerze mówiąc nie mam nic przeciwko umyślnemu zwoływaniu na siebie nieszczęść, pod warunkiem że robimy to z zamierzeń natury empirycznej, a z doświadczenia wiem, że ten kto naprawdę coś przeżył raczej nie goni za nieprzyjemnościami.
Tych co szastają swoją lichą mądrością i pochłaniają z lubością wszystko to, na co można ponarzekać, czy wybeczeć, w akompaniamencie kilku procentów, w ramię przyjaciela (a raczej słuchacza) serdecznie pozdrawiam i z całego zadowolonego i szczęśliwego serducha (jestem pewien że właśnie śmieją mu się wszystkie przedsionki i komory) życzę im, aby przenieśli swoje tragedie z języka do mózgu.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Erase

Z całej tej dbałości o pamiątki, o żywotność wspomnień, nie pomyślałem, że niektóre mogą być na tyle toksyczne, że wypalają od środka i to co piecze może wydać się przyjemnym mrowieniem. Oprzytomniałem - niektóre należy niezwłocznie wyrzucić bez zastanawiania się nad ilością zdjęć, które wylądują w koszu. Warto pokasować numery, odciąć wszelkie możliwe źródła aktywujące toksyny w umyśle. Ani myślę nawet szukać miłych wspomnień, bo tak czy siak, bilans przeżyć będzie ujemny.
Z zadowoleniem żegnam ostatecznie i definitywnie temat przyczyn mojego zgorzknienia.
A teraz PPM na Koszu i... opróżnij.

piątek, 1 lipca 2011

Myśl

Inteligencja to milczenie. To zauważanie, a nie widzenie. To labirynt. Bardzo trudny długi i zawiły, w którym za każdym rogiem stoi człowiek. Człowiek, którego można wyminąć, człowiek, który może stopi się z tłem w swoim zielonym pojęciu o świecie. Człowiek to zawsze człowiek. Człowiek, człowiekowi równy.
Niech więc tą samą rasę połączy ta sama myśl, ta sama idea, to samo dążenie, ta sama mądrość, ta sama filozofia, ta sama pewność, po prostu... to samo. Aby każdy był inny, aby każdy był równy. Uwierzcie mi... da się to połączyć. To może żyć. Zapomnijcie o sobie i dajcie mu oddychać.