Frank szwajcarski wariuje.
Nudności, wymioty. Opuchnięty alkoholem mózg i spalone, zdyszane płuca. Wieczne zblazowanie. Poranne marzenie o dalszym śnieniu w aurze codziennej śpiączki. Trupie spojrzenia nieznajomych. Obcych. Obcy to obcy. Każdy to świnia: ten pewnie pedofil, ten, zaraz koło śmietnika, ostatni menel, ta to kurwa jest, a ci dwaj to pedały. Jesteś biedny? To weź się kurwa do roboty frajerze, obszczymurze!
Ludzie w nic nie wierzą.
Ćma miota się jak oszalała - żarówka smoli jej skrzydełka. Uwalnia się jednak, obija o ściany, by trafić tam gdzie dosięgnie ją moja gotowa do mordu dłoń. Pac! Bęc! Pum! Paf! I koniec. I nic. I nie ma.
Idioci są wśród nas. Może nawet przed lustrem?
Dobrze, że są tacy... tacy bogaci, cudownie wspaniali, śnieżą uśmiechem i nie prószą włosami, niezbyt czarni, niezbyt żółci, całkiem zieloni pod skórą swoich pozszywanych prostokątów... oni są przecież tacy... szczęśliwi prawda? No przecież nie ma takich, co tak nie chcą.
Są.
Trzynastolatek załatwił nożem swoją matkę.
Blake zarobi na książce o swojej gnijącej żonie.
Amy Winehouse nie żyje - równie sztywna jak i Lepper.
***
A ja wciąż zastanawiam się kto ma lepiej. O!