czwartek, 15 grudnia 2011

Desert close to desire

365 dni
zaczyna kąsać
sam fakt, że
mijając zostawiły mnie
w tyle

widzę jak czas ucieka
gdzieś na horyzoncie
rozsądek nakazuje
nie spuszczać go z oczu
a nogi ociężale przedzierają się
przez wodorosty wspomnień

sporo piachu rzuciłeś mi w oczy
przy każdym mrugnięciu wysypuje się
pod spętane stopy

Stałem się więc pustelnikiem
Ale tu pusto i cicho
bezradośnie i wcale tragicznie

Czas ucieka
widzę go na horyzoncie
z lotu ptaka
z widokowej mej pustyni

Zabrały cię sekundy
porwały jako zakładnika
nie zapłacę
bo nie warto i minęło

Te zbiegłe dni miesiące
to moi wybawcy
I źle im się odpłacam
jeśli zdarzy mi się zauważyć
że nie pamiętam
jaką nosiłeś torbę.

piątek, 9 grudnia 2011

Monolog Doriana

To nie tak, że ja nie myślę. Nie chcę żebyście mnie źle zrozumieli, to nie tak, że silę się na dojrzałość. Ja wiem, że myślę więcej i bardziej, a przez dojrzałość zdaję sobie sprawę , że tak jak ja teraz przedstawiam się wam, tak przedstawią się inni. Ludzie tego miejsca, moi  przyjaciele, tak samo jak ja, przekonani o tym, że myślą - dojrzale myślą. Nikt jednak nie nazwie tego, co nazywam ja, nie przyzna się nieprzymuszenie do słabości i błędów. Ja, w epoce wyjebizmu, wszystko wam powiem, bez tajemnic... w końcu, brak tabu jest takie popularne.

niedziela, 4 grudnia 2011

She loved cute cats

Była sobie. Taka... o, sobie była. Znaliśmy się kiedyś. Wtedy się znaliśmy. Rozmawialiśmy, wspólnie cieszyliśmy. Miło upływały chwile. Na tym wspólnym etapie. Póki nikt nikomu nie miał nic do zarzucenia. Jednak stało się wreszcie. Słodka istota, zaczęła wystawiać pazurki zza miękkich łapek. Dziwnie przestała słuchać rad, które wcześniej tak ją wciągały i istniały coraz bardziej w jej życiu. Póki egzystowała w przekonaniu, że sama jest idealna w złym świecie, było dobrze. Sprawa zaczęła się zaostrzać, gdy mówiłem uroczej istocie, o fałszu i gnuśności jej upodobania do samej siebie. Sądziłem, że rozumie, ona sprawiała wrażenie słuchającej i poważającej słowa osoby, która myśli, iż coś znaczy w życiu urokliwości w samej sobie. Działo się inaczej niż sądziłem. Nasza cudowność sprytnie i początkowo zupełnie niezauważanie, zaczęła oddalać się, zapierała się przed każdym słowem osoby, która wciąż chciała w nią wierzyć. Chciałem wierzyć, że potrafi, że gdy mówi, iż rozumie, to tak jest w istocie. Oj, jak bardzo się myliłem.
Jest sobie. Taka... o, sobie jest. Nie znam jej już. Nie rozmawiamy. Raczej rzucamy komunikatami werbalnymi. Próbowałem, cokolwiek zdziałać. Ona sobie jest dalej, sama dla siebie. Cudowność sama w sobie, cudowności tworząca. Sama przez się mianowana sztuką. Sama sobie hołdująca. Swoją prawdą żyjąca. I właściwie nie powinno mnie to boleć, gdy sam mogę sprawiać wrażenie zachowującego się podobnie. ALE! [bitch please!] Ja, sam sobie, sam dla siebie, sam w sobie byłem zawsze. Z właściwym do tego dystansem. Wynikało to też samo z siebie, bez zupełnie powierzchownych czynników, jak w wypadku naszej wspaniałości. Nic jej nie zarzucam. Prócz kilku spraw. No 1 - Nie widzisz kochanie jak fałszywe są Twoje zachwyty, śmiechy, smutki, dyskusje, przemyślenia (o ile istnieją jakiekolwiek). No 2 - przejedziesz się kiedyś, przejedzie i to równo, tym bardziej, jeśli już teraz nie dostrzegasz początku swojego końca i autodestrukcji pod publikę. No 3 - to do mnie nie podobne, tego typu prawie nienawiść, co świadczy tylko o tym, że naprawdę ma swoje podstawy. No 4 - będzie sama dla siebie, będziesz sama bardziej niż myślisz, bardziej sama niż definicja samotności w Twojej malutkiej, słodziutkiej główce. No 5 - straciłaś jakąkolwiek nadziej, co do swojej osóbki w moich oczach i jesteś wybitnym, nielicznym przypadkiem przekreślania ludzi. No 6 - przykro mi bardzo droga Sztuko Sztuk, ale to, co napisane nieodwracalne. Z mojej strony nawet nie nic, ale pusty i nic nie znaczący ... .

piątek, 2 grudnia 2011

Ławica

Kiedyś nas zaleją
w swoim nieprzerwanym ciśnieniu
starych fluidów i cząstek agresji
rozerwą podziurawią skruszą
wszelką napotkaną materię
przekalkują bezwład swój
zbezczeszczą przestrzeń
stawiając pomnik i
próżne sześciany
na klucz jak umysły

Nam zostaje plumkać
kapać często łzą
doskonalić skały
rozdrabniać czasowość
przestrzenność bezdna
pustkę bez skazy
bez rynny dachówki
i rycerza z tablicą

Złamią nas
nim pąki wykwitną
w próżnym kierunku
uderzymy twardo
o bruk chodnik aleję
i porwie nas ławica
taniego tuńczyka hodowlanego
zdyszanych karpi
wąsatych sumów
i ślicznych łososi.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Casual guy

Może rzeczywiście jestem chory. Cały ten burdel niepoukładanych myśli to wynik jakiegoś popaprania w mózgu, czy życiorysie. Jestem w stanie się z tym pogodzić, z tym brakiem samoświadomości i fałszywą, jak się okazuje, obecną tożsamością. Chętnie też spróbuję przy wsparciu jakichś medykamentów ustabilizować się, znormalnieć i w tę zwyczajność uwierzyć. Póki co dalej patrzę na to jak na doświadczenie i przyznaję, z nadzieją myślę o tym, że koniec końców okaże się, iż rzeczywiście coś we mnie jest. Coś różnego i innego, co pozwoliłoby zobaczyć w sobie osobę, która jest w stanie patrzeć niecodziennie i niebanalnie, aby w podobny sposób wydalić te obserwacje, uprzednio ubierając je w nietuzinkowe słowa. Marzy mi się nieszczęśliwa historia, tak samo jak figlarna epopeja, w której każdy jest uśmiechnięty - pełną gębą zabawny. Ale nic z tego. Nic nie będzie, kiedy szary zacznie być nie tylko moim ulubionym kolorem odzieży. Co jak wleje się w każdą komorę mózgu mieszając w sobie biel i czerń? Wszystko zacznie być złe albo dobre, a dyskusja stanie się zbędna. Co, gdy zaczną szarzeć ulubione przedmioty? Czy blasku i kolorytu nabiorą te na sklepowych półkach? A kiedy szadź ludzkich opowiadań pozatyka mi uszy? Czy na zawsze przestanę słyszeć, ziewając i uśmiechając się nerwowo?
Obym wiedział kiedy przerwać eksperyment, oby jeszcze później, coś nienormalnego i społecznie nieakceptowalnego chciało przeze mnie przemówić, wywrzeszczeć światu, że można w nim żyć nie przystając na jego warunki.

wtorek, 22 listopada 2011

May it happen

Jeśli nikt
wiedziałby
nic

Jeśli wszystko byłoby
tylko nasze i pomiędzy
nami działające

To? Czy? Stałoby się?
Jeśli byłoby wspólną
ucieczką od świata
i ludzkich języków
to? czy?

Stało się.
Już milion razy.
Tam gdzie dzieje się wszystko
i gdyby potrafiło
mogłoby ukraść moje życie.

Chociaż raz...
niech rzeczy się dzieją
niech ludzie będą
odważni
niech się dzieje
a nie bywa


Bywanie to w końcu
domena
Dominików.

sobota, 19 listopada 2011

Kośprawy


Istny dramat
bez fatum
rzecz jasna
w końcu mamy
XXI wiek

Gdy żyje się w przeświadczeniu o znikomym istnieniu gombrowiczowskiej Gęby u siebie, ucieka się przed Gębami i Pupami innych dwuŁydkowych istot.

Cyfra dwa
ma znaczenie
wreszcie
są alternatywy

Alternatywny jest mój obecny stan.
Czystość umysłu. Wciąż zadufana w sobie.
Ale czysta.
Jak wódka
jak CO2 w chmielu.

Nie lubię czystych.
Wolę te przegniłe
z wyrobionym smakiem
którym nic nie trzeba
prócz konsumpcji.

Uwielbiam przyprawy
używanie ich kosztuje
moją dłoń wiele wysiłku
jednakże.

Wszystko co napiszę
zabrzmi jak bezformie na siłę
a to zwyczajne odzwierciedlenie
dopingowanego alternatywą
umysłu.

A propos formy:

Rymy wymuszają
Niezdarnie w przód pchają

I gubi się gdzieś treść
Gdy liczba wersów sześć

Powaga idzie w chuj
Gdy formy łapie znój.

[i chuj?]

Tym oto idiotycznym fragmentem zakończmy post, w którym chciałem zauważyć, że lubię gdy kobieta, wie, iż nią jest i potrafi to wykorzystać.

czwartek, 17 listopada 2011

Od poranku po zmierzch


Spóźniony już śpiąc
na wpół zmotywowany
otrzepuję ciało ze snów

Goniąc tramwaj
uciekam przed dymem
Chwytam ciepłe dźwięki
przetwarzane z trudem
na uśmiech mobilizacji

Patrzę na ludzi i
zamiast wiedzy
chłonę ich opary
Struty przez nich
chodzę i odbija mi się
na wymioty zbiera

Ale wciąż
Mniej lub bardziej
stabilny
Nie tracąc czasu
jestem w pracy

Tam
ludzka nieudolność
niechęć leniwa
sprytna żonglerka czasem
który nie chce mijać

Ostatni
spacer przez miasto
Dym ucieka ode mnie
Ja od siebie odchodzę
na bezpieczną odległość

W cieple już
posilam się
Fekaliami
serwowanymi
Przez Was

z tym odurzeniem
Ogłupiony
Opatulam się
Kołdrą bezpieczeństwa
i wracam do miejsca
z którego codziennie
wyrywa trwanie

wtorek, 15 listopada 2011

Poszukiwacz

Drążę
pytam i dążę
kopię

Przedzieram się
przez tajemnice
tnąc poznaniem
kłamstwa
kalibrując prawdę

Czytam ludzi
na przemian
pakuję i wyciągam
siebie w czasie
rozmysłu, wyboru
ścieżek

Błądzę
gubię się i siebie
nawracam

Ale kopię
własną dziurę
głębię
okop poznania
grób?

prawda śmiercią
kuszącą kompasową igłę?
pnące kłamstwa widziadłem?
tępym narzędziem poznanie?
ludzie nienapisani?
a ja wcale realny?
ruch pozorem...?

"Nie wiem"
to za mało
Wiem, że się nie dowiem
i trwam

a prawda niech będzie śmiercią
śmierć jedyną prawdą
oby były
choć jednym krokiem w przód

niedziela, 13 listopada 2011

DaBum T S

Wygląda to śmiesznie
co niemiara
wykrzywianie twarzy do lustra

Istna przesympatyczna karuzela
zataczających się ludzi

Kalejdoskop świateł
w oparach dymu
dźwięczących zachrypiało
w natłoku wiwatów

Fiesta roztrzęsionych
nagich ciał

Śmietanka przepysznych
z klasą poprzebieranych cudaków

Śmiech na sali
Wiwat życie!


bo to wszystko zabawa,
                po której ociera się łzy.


sobota, 12 listopada 2011

Sen o prawdzie

W odbiorze świata jesteśmy tak samotni, że trudno nie uznać całej rzeczywistości za sen. Sen jest nasz, zupełnie intymny, działający na zmysły tylko jednej osoby. Prywatny seans zazwyczaj z widzem w roli głównej. Tak jak i życie - to własne wydaje się być tym najbardziej istotnym. Nie da się go wymienić, pełne jest reguł i zasad, pełne innych stworzeń nam podobnych, ale często tak anonimowych, że można by je nazwać rekwizytami, czy częścią dekoracji. Nasz film o Nas. Twój film o Tobie. Mój film o mnie. To strasznie krzywdzące być tak ograniczonym, zmysłowo zamkniętym na jedno marne, losowo wybrane, ciało.
Ale może tylko mnie się wydaje? Może to mój sen, w mojej relacji, brzmi mało zrozumiale.

sobota, 29 października 2011

O!

Rzucam się i motam
w kupnej ekstazie

Samotnie odgrywam
rolę tancerza i tancerki
w wirze szamańskiego tańca

wypuszczam opary dymu
bez zmartwień o zapach

o smak, o wygląd
po prostu jestem sobie
taki sobie jestem


o!

środa, 26 października 2011

Resztki

My.Tacy bez problemowi
problemów szukający

nierozumiani
to już trafniej
zrozumienia szukający
a przed tym i samego
rozumienia
pojmujący sprawę

Ten Świat.
Miał być iście bajkowy
takim go nam podajecie
a my niewdzięczni
rozgrymaszeni
wybrzydzamy

Ciuś, ciuś.
Ciuś ciuś germanie
coście nas nękali
ciuś ciuś świecie
coś nas nie wyratował

My cacy
Cacy przecież
Gdyby tylko zadbać o nas
na nas patrzeć i nas głaskać

Ten świat, to Wasz świat
Cztery ściany
krótkowzrocznych idei
dla nas za ciasnych

co dla Was wziosłe
dla nas już sztampowe
co dla Was niebem
dla nas ziemią

Nie bijcie po rękach.
Za poszukiwania

Wasz zakaz
sprowadza nas na Waszą
drogę obecnego zbyczenia

Pijemy tak jajk Wy
klniemy i palimy
zadrościmy bliźniemu
interesujemy się nim
dla Was
myślimy jak być od niego lepszym

Wasza wizja lepszego
nas prowadzi do gorszego
bo cóż nam zostanie,
gdy Wy już wszystko
uczynicie wygodnym?

poniedziałek, 24 października 2011

Szczególnie

Na ogół jest dobrze
Nie śmiałbym narzekać

Ogólnie jest mi ciepło
Mam klika swetrów

Ogólnie jestem uśmiechnięty
Znam kilka dobrych komedii

Ogólnie mam przyjaciół
Nie chodzę zawsze sam

Ogólnie nie tęsknię za niczym
Poza tysiącem szczegółów

Szczególnie za jednym
Ogólnie z krwi i kości.



wtorek, 18 października 2011

VS VS VS

Wstając, widzę jak wstaje
Idąc, widzę jak idzie
Jedząc, widzę jak je

Myśląc, wiem co mu szeptać
Mówiąc, wiem co przemilczy
Słysząc, wiem co zagłuszy

Zamykam go w celi
wypełniam sobą
O ile ja to ja,
nie on.

Pan Zaplanowany uśmiecha się
Pan Sterowany posmutniewa
Pant Idealny zaczesuje włosy

Kto w kim?
Kto komu zawadza?
Obydwaj to ja?
Jak to możliwe?
Nienawidzą się.
Każdy wspólny dzień mordęgą.

Zabójca Piłat w ciele Chrystusowym.
Samozbawiciel?
To chyba nie przejdzie.

Pan Rutyna niech się szczerzy,
póki kogoś nie zniszczę.
Samoświadomość jej utratą?


Budząc się tylko
           i usypiając,
                  ja to jedno.

środa, 12 października 2011

O, tak zwanym, tempie życia

Trudno jest nie czuć wyobcowania ogarniającego każdego członka globalnego społeczeństwa. Skąd ono się bierze? Chociaż ludzki intelekt jest w stanie ogarnąć wielkość, kiedyś bezkresnej, Ziemi i ilość istnień, które z niej czerpią, to przemiany społeczne i "globalna burza mózgów" jest czymś zupełnie abstrakcyjnym. Wszystko, co nas otacza, ulega tak dynamicznym, drastycznym transformacjom, z dnia na dzień, z godziny na godzinę, rodzi się tyle nowych myśli, że nie jesteśmy w stanie nadążyć, a co dopiero nadgonić zmysłowym poznaniem rzeczywistości. Dla bezpieczeństwa własnych "procesorów" z obawy przed zwyczajnym "przegrzaniem mózgu" tworzymy swoje własne mikro-czasoprzestrzenie i podporządkowujemy im całą resztę. Jesteśmy w stanie brać udział tylko w jednym maratonie czasu, przestrzeni i zachodzących w nich zjawiskach. Gdy zdamy sobie sprawę z absencji cielesnej i duchowej w tysiącu innych takich przestrzeni, gdy zwrócimy uwagę na egocentryzm z jakim odnosimy się do własnej, a to wszystko zwieńczymy idealnym wyobrażeniem współistnienia na jednej, wspólnej płaszczyźnie, rodzi się poczucie przejmującego wyobcowania i osamotnienia.
Szukając w tym stanie pokrzepienia, cofamy się do okresu, gdy owa świadomość ogromu rzeczywistości była nam obca - do czasów dzieciństwa, w których świat ograniczał się do przestrzeni dla nas jedynie istotnych, stanowiących pełnię informacji i wiedzy o otoczeniu, będących już pełnią świata. Wszystko było bliskie, raczej znane, łatwe do zaobserwowania, a co najważniejsze: rytm zachodzących metamorfoz był dla nas tym najbardziej optymalnym.
Świat zdaje się, przez lawinę wydarzeń i informacji, poszerzać, naciska na ściany naszych umysłów - stąd wszelkie tęsknoty za starym, które to nie stawiając wyzwań poznawczych, wydaje się być spokojnym, przytulniejszym, iście sielankowym.

sobota, 8 października 2011

Need

Tu potrzeba... typowo ludzka, trochę czułości, zainteresowania, wiarygodności, tu tęsknota... typowo zwierzęca, trochę cielesności, trochę "tego i tamtego". Z drugiej strony rozsądek, przecież nie jest źle być samemu, nie jest źle być wolnym, żyć w pojedynkę. Z drugiej strony bezmyślne poszukiwanie lepszego, skoro jest dobrze może być lepiej, może być ktoś, ktoś ulepszający to co jest, wzbogacający wszelkie wydarzenia swoją bytnością. Mnóstwo myśli, wspomnień uprzednich, dziś zupełnie ułomnych, "uwstecznych", a wciąż cieplejszych w swej aurze niż ta "samobytność". Do tego coraz niższy słupek rtęci, dramatycznie kierujący się ku zeru. To jakby skala mojej wytrzymałości na odosobnienie. Ja jednak Was potrzebuję, bardziej niż mogę sobie z tego zdawać sprawę, jestem równie słaby i niestabilny, tak jak Wy nie osiągam założonych sobie celów. I kolejna strona:  muszę nauczyć się być bez Was, już niedługo opuszczę wszystkie twarze dziś łatwo dostępne. Nazajutrz Ci ludzie, moi ludzie, będą ledwie widoczni na horyzoncie. A ja jestem tak niegotowy, tak wyobcowany i tak wciąż strachliwy wobec nowych. Ci nowi będą jeszcze bardziej obcy, nieznani... zagraniczni. Nie wiem jak sobie poradzę... bez waszego wsparcia, wsparcia którego może nawet czasem udzielacie mi zupełnie nieświadomie.

Gubię się i tonę... coraz bardziej i chyba... najbardziej z czystej przekory.


czwartek, 6 października 2011

Fallekcja myśli

Niesie mnie w myślach do Ciebie
i tylko tam robimy to, co robimy.
Już tyle razy, tyle ekscytacji,
Miłych słów i czułych chwil
Miało miejsce właśnie tam.

Tam wszystko możliwe,
Tym samym tam najszczęśliwiej,
Tam Ty akceptujesz mnie inaczej
Niż w szarej, mniej czułej,
mniej rzeczywistej rzeczywistości.

Rzeczywiste niech będą wyobrażenia
i freudowskie tęsknoty,
Tak niskie jak dwa ciała w poziomie.

A nadzieja, że za ironią,
Skrywasz w jaźni te same żądze,
Niech się tli i dalej dogorywa.




wtorek, 4 października 2011

Wskazówka

Jesteśmy wypadkiem.
Zaplanowani, czy też nie,
Jesteśmy wypadkiem.
Dziećmi sekund,
Osobliwymi więźniami
Ich wiecznego sojuszu.

Jak w talii kart
przetasowanie
"Przełóż"
Jedna karta,
a całe rozdanie niepodobne.
Jedna sekunda w tył -
słowo mniej.
W przód - chwila więcej.

Wynikiem gry tasowanych chromosomów,
prowadzonej za kratami czasu,
Jestem Ja i Ty,
Nie jest On i Ona,
Bo jedna sekunda.
Bo tak miało być.
Bo tak już jest -
Tak jak jest.
Nie tak, jakby mogło być.

Tik, tik, tik...
To sekundy wymierzają sprawiedliwość
                           i trzymają w ryzach przeznaczenie.

piątek, 30 września 2011

Przypislaniec

Narusz granicę
rozintymnij ją

Zdław gorycz
usmacznij ją

Otrzyj łzy
wyśmiesz je


O mnie
refleksjomyśl

Ze mną
życiomijaj

Dla mnie
szczęściokołysz

Przy mnie
czasosłódź




Przytul.


czwartek, 29 września 2011

The keyword

Wraz z nadejściem jesieni prócz liści spada mój nastrój, który przybiera, moją ulubioną, szarą barwę. Rzeczy będące wcześniej prostymi stają się trudne i wymagają coraz dłuższych refleksji. Wszelkie czyny żyją wyłącznie tchnieniem teoretycznym. Przenoszę swoje życie do nory zwanej jaźnią i znów, znów zaczynam gnuśnie penetrować rzeczywistość. Uciekam ze sceny i siadam w ostatnim rzędzie i z wytężoną uwagą przyglądam się, odtrącając nieprzyjemną myśl, że ktoś mógłby mnie na tą scenę wciągnąć. Ale z drugiej strony... może właśnie tego mi trzeba?

Słowo klucz takowych nijakich okresów to: przeczekać.

wtorek, 27 września 2011

Thinking in the rain

I nagle wszystko stało się klarowne, jak krople deszczu spływające po jego twarzy. Mknął przed siebie uciekając przed samym sobą, tym starym naiwniakiem, i przy każdym kroku dziękował za ten dosadny akt oczyszczenia w postaci nocnej ulewy. Nieistotne były przemokłe buty i dwie chlupiące w nich kałuże. Najważniejsze, że już wiedział kto jest kim. Na kim może polegać, a kto jest mu, pod maską przychylności i sztucznych uśmiechów, wrogiem. I w gruncie rzeczy szedł zadowolony, pomimo tak wielu toksycznych słów, których przyszło mu wysłuchać. Każdy inny człowiek byłby wściekły, czy też zrozpaczony. jemu wystarczały krople deszczu - już od dawna były substytutem łez. Nieumiejętność płaczu w łechtający sposób odczłowieczała go, czuł się, chociaż o taki szczegół, różny od całej pulpy ludzkich plemion. Jak zawsze też, w chwilach smutku, przypominał sobie za co siebie szczerze kocha. Powtarzał sobie, że jest inny, a wciąż taki sam, może tylko lepszy w pewnych kwestiach. Mile wypominał sobie, jak potrafi czuć otaczającą go aurę, z jaką lekkością wpadają mu w oczy niewerbalne znaki bliskich mu osób i, o ile chce, potrafi to wykorzystać, aby umilić im życie. Przeliczał również swoje wady, bo już sama ich świadomość stanowiła dla niego ogromny plus. I odchodził coraz dalej od ludzi, z samym sobą, ze swoim uwielbieniem na plecach, zapominał o innych bytach, aby ponownie na piedestale ustawić swój i wiedział..., że tak jak odchodzi teraz, tak kiedyś zniknie z poważania tych wszystkich, z którymi wiązał jakiekolwiek nici przywiązania.

środa, 14 września 2011

Little tragedy


Tak, ja też mam problemy, kłopoty i swoje małe tragedie.
Pewnie, że nie są widoczne - jestem mistrzem w manipulowaniu sobą, poza tym one w małym stopniu są związane ze światem zewnętrznym. A wewnątrz czuję, że nie jestem takim, jakim chciałbym się móc widzieć. Wymuszałem zawsze na sobie otwartość, znaczy się dziś tak mówię właśnie, że wymuszałem, a wtedy było to tak naturalne jak oddychanie. Dbałem o utrzymywanie różnorodności wśród ludzi, z którymi przychodziło mi obcować.
Od jakiegoś czasu wszystko diametralnie uległo zmianie - to mnie martwi - to jest mój prawdziwy problem. Nie wiem, zupełnie nie wiem kiedy narodziła się we mnie taka niechęć i alienacja. Fakt, iż nie potrafię wytłumaczyć procesu zachodzącego w własnym umyśle tylko umacnia moje zaniepokojenie. Jestem sobie obcy, gdy beznamiętnie patrzę w twarze, którym należy się chociaż cień uśmiechu, zwykłe proste "cześć". I katuję tak siebie, przechodząc koło ludzi całkiem mi znanych bez wzruszenia, ze świadomością tej powinności i mojego negatywnego obrazu, który tworzy się w ich głowach, gdy ja tak bezczelnie nie okazuję ani krzty szacunku, na jaki z pewnością zasługują.
Wybaczcie mi. Nie umiem coraz bardziej wielu rzeczy, zapominam i znów, jak dawniej, zaczynam błądzić sam w sobie i swoim pojęciu o świecie.

wtorek, 13 września 2011

Keep calm

Wyciszenie i spokój. Tylko to mi zostaje, gdy czuję się tak samotny. Odgrzewam oklepane pojęcie "samotności w tłumie", ale to prawda i dziś tak niepozorne źródło inspiracji i wartości jak hollywoodzka produkcja filmowa, oświeciło mnie: nieważne jak szczęśliwy i przekonany o prawdziwości tego stanu będę, nigdy nie osiągnę satysfakcji, dopóki ktoś mi nie uwierzy i nie zrozumie, dopóki nie znajdę kogoś myślącego identycznie, na podobnym etapie drogi, kogoś z kim ów stan można by dzielić.
Dlatego milknę, wyciszam się i w skupieniu obserwuję, bez krzty paniki, czy desperacji rozglądam się za kimś mi podobnym. I w zaufaniu do mojego losu, wiem, że i na to przyjdzie pora.

niedziela, 11 września 2011

Bezsenność

Pustka próżnia nic
poczucie winy
okrągła liczba sylab
zero

Język wyschnięty
stygnące głoski

Prośba listowna
wysłana prosto w Kosmos
wiruje w smugach
kadzidła o zapachu opium

Polik ocieka krwią i atramentem
z dłoni wypływa frustracja

Pikselizacja żenady
projekcja wstydu
nieodpowiedzialne pytania

Gubiące się myśli
refleksja bez opisu
zupełnie szarokomórkowa

i Tęsknota za kimkolwiek
za idealną wersją samego siebie
za opisanym wypowiedzianym
napisanym przeliterowanym
za pewnością bytu

i tak dalej... pitu, pitu, pitu...


niedziela, 14 sierpnia 2011

Św. pamięci Spokój

Zgnilizna kipi, olbrzymie bąblaste purchawy uwalniają nieprzerwanie jej fetor. Pył, kurz, brud, pleśń, grzyb, fekalia, szpinak i zsiadłe mleko byczą się dookoła, fermentują tworząc swój własny, najpaskudniejszy gatunek jabola.

Frank szwajcarski wariuje.

Nudności, wymioty. Opuchnięty alkoholem mózg i spalone, zdyszane płuca. Wieczne zblazowanie. Poranne marzenie o dalszym śnieniu w aurze codziennej śpiączki. Trupie spojrzenia nieznajomych. Obcych. Obcy to obcy. Każdy to świnia: ten pewnie pedofil, ten, zaraz koło śmietnika, ostatni menel, ta to kurwa jest, a ci dwaj to pedały. Jesteś biedny? To weź się kurwa do roboty frajerze, obszczymurze!

Ludzie w nic nie wierzą.

Ćma miota się jak oszalała - żarówka smoli jej skrzydełka. Uwalnia się jednak, obija o ściany, by trafić tam gdzie dosięgnie ją moja gotowa do mordu dłoń. Pac! Bęc! Pum! Paf! I koniec. I nic. I nie ma.

Idioci są wśród nas. Może nawet przed lustrem?

Dobrze, że są tacy... tacy bogaci, cudownie wspaniali, śnieżą uśmiechem i nie prószą włosami, niezbyt czarni, niezbyt żółci, całkiem zieloni pod skórą swoich pozszywanych prostokątów... oni są przecież tacy... szczęśliwi prawda? No przecież nie ma takich, co tak nie chcą.

Są.

Trzynastolatek załatwił nożem swoją matkę.
Blake zarobi na książce o swojej gnijącej żonie.
Amy Winehouse nie żyje - równie sztywna jak i Lepper.
***
A ja wciąż zastanawiam się kto ma lepiej. O!

sobota, 6 sierpnia 2011

Shame

Jest mi wstyd. Jak można przerazić się czymś tak niecodziennie znakomitym? Dlaczego coś, czego odkrycie powinno cieszyć, napawa mnie strachem? Ta myśl ciąży i kąsa jak stado wygłodniałych komarów. W chwili, gdy pogodziłem się, że Ten Aspekt mojego życia wymaga czasu i cierpliwości, okazuje się, że może i nie muszę czekać, że mogę To mieć - teraz. Tak też rzucam się między powinnością dopełnienia możliwego scenariusza tej historii, która ma już swój początek, a zupełnego zaniechania Sprawy. Pod pozorem rozwagi mogę uciec tak jak zwykłem to robić. Powiem sobie, że Tego Typu Sprawy wymagają więcej czasu, zaangażowania i dbałości (z którą u mnie zawsze było krucho). Jednak nie ważne jak bardzo uwierzę w swoje zapewnienia, to gdzieś za tym skryje się świadomość dopuszczenia się po raz kolejny tchórzostwa. Co gdybym zaryzykował? Nie wiem. To rzecz z rodzaju tych niezależnych tylko ode mnie. Gdy nie mogę czegoś kontrolować, napełnić sytuacji wyłącznie sobą i swoim optymizmem, zaczynam dostrzegać ciemne strony.

Intuicja, czy rozwaga? Tchórz, czy realista? Rzeczywiste odczucie, czy zwyczajna wybujałość mojej wyobraźni.

Nie powinno być źle. Powinno być po prostu dobrze, ale nie zbyt dobrze.

sobota, 30 lipca 2011

Just a second

Nareszcie chwila. Piąta rano. Już nie pracuję od kilkudziesięciu godzin, więc udało mi się wziąć głębszy wdech, rozluźnić ciało. Rozpoczął się koniec remontu w mieszkaniu. Zimne kolory świeżych ścian w moim pokoju powinny przekonać mnie do wzmożonej produkcji ciepła, tak jak wymusza to aura za oknem w otoczce blado-szarego świtu. Za moment zgaszę światło, prąd kosztuje.

Potrzebuje remontu. Nowych kolorów. Chcę mieszać barwy, próbować, testować. Teraz, w końcu, znajdę na to czas. Cudowna wolności od rutyny... witaj.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Want you to know that...

Piszę list, bo wiem, że jest to jedyna forma wypowiedzi, która pozwoli mi wyrazić wszystko co myślę do samego końca - bez Twoich zarzutów i  wiecznego umniejszania mnie i tego co śmiem myśleć.
Przede wszystkim boli mnie, że chwytasz każdą okazję, aby udowodnić mi jak straszny, krnąbrny, okropny, chciwy (i inne takie) jestem. Najgorszy w tym jest Twój osobisty zakaz przeciwstawiania się tym opiniom. Nie zauważyłaś? Zawsze wiesz najlepiej, a tylko momentami pozwalasz sobie na tolerowanie myśli, indywidualności, a przede wszystkim osobowości innej osoby - nawet bliskiej (takiej jaką pozwoliłaś mi się czuć). Ok, wiem, strasznie dużo jest we mnie nie w porządku, ale jak to jest, że mi wystarczy wytknięcie Ci jednej z Twoich wad - miliony Twoich pretensji dotyczących mnie.
To przez te zażalenia potrzebujemy tych kilku... nastu dni na odpoczynek od siebie. Ciebie przygniata gigantyczność mojego zepsucia, a mnie ilość Twoich narzekań. Po czasie zapominamy, wszystko to przegrywa z... tęsknotą?, przywiązaniem?. Nasuwa mi się też nieprzyjemna myśl - z wygodą! Wraz z końcem naszych sezonów na widzenia zaczynam czuć się tylko wygodny - jak jakikolwiek towarzysz (chociaż ja jestem Tym Towarzyszem). Ja nie idę z Tobą, dlatego że Ty tak chcesz. Ja idę bo wiem, że jesteś (ostatecznie bywasz) tego warta. Czuję w Tobie ogromny potencjał, Twój (przeważnie) dobry wpływ na mnie.
Wiele Ci zawdzięczam, między innymi to, że mogę dalej rozwijać korzenie nie tylko w donicy swoich wartości. Pozwoliłaś wbić je w swoją ziemię - swoją rzeczywistość, którą znasz najlepiej.
Moje wartości są proste i sądzę, że niejednokrotnie o tym wspominałem - są momentami zupełnie różne od zasad i faktów Twojego świata - świata ludzi i ich wpływów, który fascynuje mnie pomimo tego, iż nie mógłbym i nie chciałbym w nim żyć. Nie staram się też Ciebie zmieniać, chyba, że o to prosisz, czy też "się prosisz" z mojego punktu widzenia (ale wtedy ograniczam się do subtelnych sugestii).
Nie czuję akceptacji z Twojej strony, którą jednak powinna otrzymywać osoba nazywana przyjacielem. Dla mnie kontakt międzyludzki nie ogranicza się do suchych spraw typu: Kto komu? Kto z kim? Kto jak? Kto mi? Jak ja komuś?. Ja staram się obserwować więź, wspólne oddziaływanie na siebie charakterów: Jak ja czuję się przy tej osobie? Jak ona przy mnie? Co mogę dać od siebie? Co mogę otrzymać? Co odkryję? Co zobaczę?
Czuję tylko Twój wpływ na mnie - dobry i zły. Nie czuję się już na siłach pozytywnie wpływać na Ciebie i mam nadzieję, że jak się zastanowisz to dowiesz się dlaczego tak się stało. Twój świat - rzeczywistość są jedyne, prawdziwe, realne, oparte na najbardziej prawidłowych zasadach. Ok. One są zgodne. Zgodne z Tobą i Twoim subiektywnym odbiorem czasoprzestrzeni.
Nie wiem... to chyba wszystko. Mam nadzieję, że chociaż tego nie wykpisz, a zwyczajnie zwrócisz uwagę, iż bliskiej osobie dzieje się krzywda. A tego nie powinien chcieć przyjaciel dla przyjaciela.

środa, 6 lipca 2011

Każdy chce być pokrzywdzony

Żyjemy w pogoni za szczęściem, zbieramy jego składowe (między innymi miłość) i staramy się nieporadnie sklecić coś, co zadowoli nasze oczy. Dopiero wtedy przyzwalamy sobie zobaczyć przed lustrem szczęśliwego człowieka. Tak jak już kiedyś pisałem w dłuższym poście Error popkultury, takie podejście do osiągania zadowolenia w życiu jest zupełnie beznadziejne i kruche - oparte wyłącznie na krótkoterminowych hedonizmach. Jednak nie tylko brak pojęcia o prawdziwej naturze szczęścia powstrzymuje nas przed osiągnięciem ów stanu.
Prawda jest taka, że każdy chce być pokrzywdzony i bycie zadowolonym jest stanem, który w naszym społeczeństwie spotyka się z prawdopodobnie większą nietolerancją niż homoseksualizm. Gdyby się zastanowić, duża część ludzkich konwersacji to utyskiwanie, narzekanie i wywlekanie na światło dzienne wszelkich najgorszych przeżyć i doświadczeń. Ogrom doznanych krzywd stanowi coś wprost proporcjonalnego do mądrości życiowej. Muszę przyznać (chociaż bardzo niechętnie), że... zgadzam się z tym. Tak zwane "osoby po przejściach" bardzo często są lepszymi towarzyszami rozmów. Potrafią wyjść z interesującym tematem, poświęcić więcej czasu na jego rozpatrzenie i zakończyć twórczą konwersację uniwersalną pointą. Tego właśnie oczekuję od cierpiętników. Niestety, chociaż to mój ulubiony rodzaj "pokrzywdzonych" to występuje on najrzadziej.
Najpospolitszy okaz nieszczęśnika pomimo doznanych cierpień nie potrafi wyciągnąć z nich żadnej lekcji, a jedynie bez końca rozczula się nad sobą. W rozmowie z ludźmi zazwyczaj narzeka i dużo mówi o tym co przeżył, sprytnie oczekując zainteresowania, litości, czy nawet, chcąc uchodzić za kogoś doświadczonego w życiu, uznania jego racji w różnorakich sporach. Osoba taka traktuje swoje nieprzyjemności, negatywne odczucia jako coś wspaniałego i zachowuje je dla siebie jako przepustkę do świata ludzi. Niestety taki paszport zaakceptują wyłącznie ludzie równie zgorzkniali i rozżaleni, tworząc urokliwe grono płaczek - emocjonalną czarną dziurę pochłaniającą każdy pierwiastek uśmiechu.
Bogu niech będą dzięki, że... są i oni! Ci którzy myślą nie tylko dupą (nie robią zawsze tak jak im wygodnie), ale i mózgiem, bo ten właśnie organ, chociaż brzydki, z węgla krzywd potrafi zrodzić diament mądrości (broń Boże nie wiedzy!). Wymaga to odrobiny wysiłku.
Szczerze mówiąc nie mam nic przeciwko umyślnemu zwoływaniu na siebie nieszczęść, pod warunkiem że robimy to z zamierzeń natury empirycznej, a z doświadczenia wiem, że ten kto naprawdę coś przeżył raczej nie goni za nieprzyjemnościami.
Tych co szastają swoją lichą mądrością i pochłaniają z lubością wszystko to, na co można ponarzekać, czy wybeczeć, w akompaniamencie kilku procentów, w ramię przyjaciela (a raczej słuchacza) serdecznie pozdrawiam i z całego zadowolonego i szczęśliwego serducha (jestem pewien że właśnie śmieją mu się wszystkie przedsionki i komory) życzę im, aby przenieśli swoje tragedie z języka do mózgu.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Erase

Z całej tej dbałości o pamiątki, o żywotność wspomnień, nie pomyślałem, że niektóre mogą być na tyle toksyczne, że wypalają od środka i to co piecze może wydać się przyjemnym mrowieniem. Oprzytomniałem - niektóre należy niezwłocznie wyrzucić bez zastanawiania się nad ilością zdjęć, które wylądują w koszu. Warto pokasować numery, odciąć wszelkie możliwe źródła aktywujące toksyny w umyśle. Ani myślę nawet szukać miłych wspomnień, bo tak czy siak, bilans przeżyć będzie ujemny.
Z zadowoleniem żegnam ostatecznie i definitywnie temat przyczyn mojego zgorzknienia.
A teraz PPM na Koszu i... opróżnij.

piątek, 1 lipca 2011

Myśl

Inteligencja to milczenie. To zauważanie, a nie widzenie. To labirynt. Bardzo trudny długi i zawiły, w którym za każdym rogiem stoi człowiek. Człowiek, którego można wyminąć, człowiek, który może stopi się z tłem w swoim zielonym pojęciu o świecie. Człowiek to zawsze człowiek. Człowiek, człowiekowi równy.
Niech więc tą samą rasę połączy ta sama myśl, ta sama idea, to samo dążenie, ta sama mądrość, ta sama filozofia, ta sama pewność, po prostu... to samo. Aby każdy był inny, aby każdy był równy. Uwierzcie mi... da się to połączyć. To może żyć. Zapomnijcie o sobie i dajcie mu oddychać.

czwartek, 30 czerwca 2011

3 rodzaje nie-żeńskie

Są kobiety
Są trzy

Jedna upadła
Druga upadła
i Trzecia upadła

Jedna dobra
Dla wszystkich
Nigdy dla siebie

Druga myśląca że dobra

i Trzecia dobra
przegniła wewnątrz

a tak z innej beczki

piątek, 24 czerwca 2011

Just breathe

Odrzucał w panice każdą cząsteczkę wody. Bił je, odpychał, odtrącał, a one i tak połykały go, przyciągały. Wciskały się wszędzie, wsiąkły w jego skórę. Rzucał się desperacko siniejąc na twarzy. Gdzieś w górze wisiało rozmazane słońce. Próbował złapać jego promienie turlające się po tafli wody. Gdy tylko je chwycił uświadomił sobie, że to nie o nie chodziło. Potrzebował zwyczajnego oddechu. Powietrze rozkosznie nasyciło jego płuca. Uspokoił się na moment, chociaż wciąż nie potrafił pływać.

Trzeba się czasem dusić, by docenić kolejny wdech.
Trzeba oddychać, żeby nie dać się zadusić.

środa, 15 czerwca 2011

Heartache

Desperacko biegła przed siebie, byle dalej, jak najszybciej. On hałaśliwie podążał za nią, a w chwilach gdy ślady jego bytności nikły, znów przyspieszał jej oddech uderzając drewnianą pałką o czarne konary drzew. Biegła boso, łamiąc palce o korzenie. On wbijał zimne ostrze w jej skołatane, szalone serce śmiejąc się donośnie, diabolicznie. Nic nie układało się tak jakby chciała, nawet jej włosy nękane przez wielopalczaste gałęzie drzew. Każdy kosmyk mogła chwycić jego dłoń, zdawał się być tak blisko. Biegła w czerń, w otchłań lasu. Strzeliste sosny zaczynały się zacieśniać, niemo krzyczały, aby się zatrzymała, stawały na drodze, pojawiały się znikąd, zacieśniały klatkę - pętlę na jej szyi. Dreptał za nią, ze spokojem na twarzy, delikatnym uśmiechem Mona Lisy i bestią w oczach. Wbrew prawom fizyki doganiał ją, zdyszaną, przełykającą obolałe serce. On podpisał pakt z nocą, z ciemnością, której nie potrafi zwalczyć nawet księżyc, jej jedyny sprzymierzeńca. Uderzyła całą sobą w szorstką korę, osunęła się na ziemię, z rezygnacją przymknęła oczy. Czyli to koniec już? Dwie sekundy. Uczuła tupot i szelest na mokrej ściółce. Wsłuchała się w jego chrapliwy, pożądliwy oddech. Zacisnęła oczy, z gdy je otworzyła znów omijała drzewa. Uszy wypełnił jego ryk, pełen złości, a potem... skowyt? Przystanęła. Wył z tęsknotą, rozżaleniem i bólem. Zaszlochała cicho i odeszła przed siebie, w stronę srebrzystego księżyca, miarowo uspokajając namiętny, bezsilny oddech.

czwartek, 9 czerwca 2011

Tak, wyjdę.

Poranny chłód, który mnie obudził uświadomił mi jak bardzo się przeliczyłem kładąc się spać z myślą, że gdy wstanę znów będę zlany potem przypiekanym przez niemiłosierne, palące promienie słońca. Obudziłem się zmarźnięty, zaspany, bez energii i bez kołdry. Zastanawiałem się leżąc jak na rzymskim sympozjonie, czy do końca uchylić moje oczy, czy też może pokazać kołdrze gdzie jej miejsce i oddać jej trochę czułości. Co wybrać? W końcu za piętnaście minut powinienem być już gotowy i wyjść z domu, czyli wszelka próba zdążenia na czas graniczy z cudem, a skoro mam się spóźnić, to pozorna chwila dłuższego spoczynku nie zaszkodzi. Coś do mnie przemówiło, zaświtał mi w głowie ten sam obraz i mnóstwo sytuacji, w których wyłączam budzik z idiotycznym "Jeszcze pięć minut" na ustach, które koniec końców okazują się być dwoma godzinami. W niespotykanym porywie siły wstaję, idę zamknąć okno, które krwiożerczo wysysa ciepło z mojego schorowanego ciała, które czym prędzej umieszczam pod prysznicem w gorącym strumieniu wody. Gorąca, parzy, czyli rzeczywiście musiałem się porządnie wychłodzić. Myję włosy, ktoś znów uznał, że wnerwi mnie z rana zostawiając otwarty płyn. Nienawidzę tego, wlewa się tam woda, a przez to na mojej ręce ląduje rzadki rozbabrany szampon. Cóż, taki mój los. Nie mam siły, aby żywiołowo pocierać głowę i uprzyjemniać sobie kąpieli automasażem głowy, dlatego kilka ruchów musi wystarczyć. Później stoję oparty łokciem o kafle i przymykam oczy. Woda zrobiła się już zwyczajna, sięgam ręką, aby znów miło parzyła i dalej stoję w jedynej o poranku rozkoszy. Wraz z chwilą, gdy zaczynam przysypiać w pozycji pionowej, uznaję, że pora wyjść. Zimno strasznie, a ręcznik dużo za mały, aby położyć się na dywaniku w łazience i przykryć... poza tym dywanik chyba też za mały. Nie przecieram jak Ci na filmach lustra ręką, chwytam suszarkę i kieruję jej strumień na matową taflę, trzymając do momentu całkowitego odparowania. Beznamiętne spojrzenie obraża osobę po drugiej stronie srebra, mierzwi z frustracją włosy. Biorę szczoteczkę, nakładam pastę, koniecznie na całą jej długość i przez chwilę szoruję pieczołowicie, przyjmując ból za naturalny przy owej czynności. Dwie minuty? Miałbym dwie minuty katować swoje dziąsła? Nie ma mowy. Kilkakrotnie spluwam, przemywam twarz i sięgam po kanciastą butelkę z zielonym płynem w zgodzie z myślą: "Czego Blenda-med nie wyczyści, to Listerine wypali.". Lubię to pieczenie w ustach, to druga rozkosz toalety porannej. Pora wyjść. Zakrywam się ręcznikiem ledwie łącząc dwa rogi małego niebieskieg prostokąta i mknę ku szafie. Otwieram, stoję chwilę. Nie wiem, co mną kieruje podczas wyboru rzeczy, to proces tak skomplikowany, w trakcie którego mój mózg odpowiada sobie na tyle pytań, że sam nie jestem w stanie uchwycić jak dokonuje się ten cud wybrania porannej stylówy, chociaż przyznaję, czasem system ten nie działa i szepczę zwyczajnie "Jebać to.". Dziś nie, dziś jest chłodno, więc mogę założyć na siebie wiele. Mam mnóstwo swetrów, nie wiem czemu kupuję je nawet latem, i dwie marynarki. Wybieram marynarkę, beżowe spodnie, koszulkę z grafiką rajskiej plaży, a dzieło zwieńczam trzema różańcami na szyi. Patrzę jak wyszło, a właściwie patrzę teraz jak wyszło za każdym razem gdy przechodzę koło lustra. Odpalam monitor - tylko, bo komputer nigdy nie śpi, a odpoczywa gdy wyjeżdżam. Przy akompaniamencie chillowego rytmu zażywam poranną dawkę portali społecznościowych, napawam się statystyką wejść na mojego bloga. Jest już ta godzina, ta o której powinienem być co najmniej w drodze na przystanek, a najlepiej już na nim. Wyłączam Google Chrome, muzyki - broń Boże! Chwytam czarną torbę, szukam żółtego planu, który zawsze gdzieś się wala pod stosem książek i papierów na biurku (nie wiem skąd się tam biorą - to wygląda tak jakbym się uczył,a tego sobie nie przypominam). Jest i on, plan. Prawdopodobnie mało aktualny, ale zbliżony do tego na tablicy w szkole wypisanego zgrabnym zygzakiem pani wicedyrektor. Wrzucam to co niezbędne, przyprawiając czasem przedmiotami, które będę używał pomimo, iż w głębi serca wiem, że są zupełnie nieprzydatne. Ale cóż, czymś trzeba wypchać ten czarny wór, bo z pustym chodził nie będę. Czy już wszystko? Nie... nie pachnę. Wracam do łazienki i nakładam sowitą porcję porannego odurzenia dla innych pasażerów, którym przyjdzie jechać ze mną dwunastką. Szukam skarpet w szafce przepełnionej nimi, a pomimo to nigdy nie mogę znaleźć odpowiednich. Kładę torbę na korytarzu, ubieram buty, zakładam torbę z powrotem na ramię, a w butach wracam się przez całą długość mieszkania po klucze. Zamykam drzwi i zbiegam całe sześć pięter w dół, otwieram drzwi - chłód, jak miło. Ostatnia misja: papierośnica, papieros i jego korelacja z zapalniczką, w efekcie której jeszcze bardziej spowolnię swoje poranne ruchy, ale przynajmniej dzień wyda się bardziej znośny.

środa, 8 czerwca 2011

S.O.t.R.

I znów stało się zbyt kolorowo, żeby cokolwiek napisać. Cokolwiek na jakikolwiek temat. Temat dotyczący mnie jest najbardziej niezadowalający, jednak najczęściej się go podejmuję. Denerwujący brak przeżyć, wstukiwanie zbędnych Wam znaków. Potrzebuję tego tylko po to, aby upamiętnić chwilę zupełnego opanowania, zadowolenia, momentu, w którym problem to drobnostka, mrówka, którą wystarczy strzepnąć z palca. Kilka dni, tygodni pozornie niekończącego się zadowolenia, gdzie jednym zmartwieniem jest to, iż wciąż brak osoby, z którą mógłbym je dzielić.
Dlatego idę nie na jakość, a na ilość i dzielę się tym z Wami.

...i znów to zrobiłem i znów z niezadowoleniem kliknę "publikuj posta".

wtorek, 7 czerwca 2011

wtorek, 31 maja 2011

Calvin Klein

Zapach kwietny
zwiewnej sukienki
głupiutkiej złotowłosej
grającej w piłkę
z chłopcem porywistym
grzmiącym, widocznym
bo świecącym

Powtórka meczu
sierpniowej reprezentacji
zwiewnej dziewczynki i
butnego chłopca

To wszystko odżywa
wraz z zapachem burzy
nie zaprzeczysz
Starsze dalej rośnie,
gdy rodzi się nowe
wspomnienie

Retrospekcja kupna
sprzedajna
gotowa do konsumpcji
w postaci kolejnego już
smukłego flakonu
pana Calvina K.

Mało trzeba by utrwalić wspomnienia
wystarczy zamknąć je dokładnie
pod skórą impregnowaną
którymś z rozpoznawalnych
niekoniecznie nawet drogich
salonowych zapachów

Potem zostaje już tylko czekać
na podobne powietrze
jego identyczny powiew
na hałaśliwego chłopca
gnającego za
roztargnioną dziewczynką

niedziela, 29 maja 2011

Akt popaprania

Czasem po prostu nie wiem za co się chwycić. Czy zrobić cokolwiek, odważyć się na jakikolwiek gest czegoś-robienia. W tych chwilach uświadamiam sobie jakim tchórzem jestem i jak nisko cenię swoją osobę.
Nie potrafię ruszyć palcem bez obawy przed niepowodzeniem, nie umiem zrobić czegokolwiek dla siebie z zupełnego braku szacunku do jegomościa Vaphel'a.
Chyba jedyne co potrafię to grać w niego. Udawać zdobywcę, aby wejść do Waszego kręgu i spenetrować ciekawskim okiem Wasze dusze. Tak, to mi wychodzi najlepiej, tępe obserwowanie, momentami nieznośne gapienie się i wyciąganie nic nie dających wniosków. Nic nie dających? Mam nadzieję, że kiedyś coś dadzą. Debilną największą wartość naszej rzeczywistości - idiotycznych kilka cyfr tylko za to, że jestem i mówię. Ot cały ja! Ja niezdolny, nieporadny, nieumiejący, niechcący.
Jestem przez przypadek. Przypadek też sprawi, że będę kimś. Jeśli nie w rzeczywistości ogólnodostępnej, to chociaż w realiach własnej wyobraźni. Dlaczego? Zwyczajnie. Stać mnie na taki akt popaprania.

piątek, 27 maja 2011

Pępowina

Zrobić Pop! powinna panna Pępowinna.
Czym prędzej póki skalpel nierdzawy
póki sterylny, nietrujący

Szybki zabieg ot co!
Trochę wysiłku z mojej
Trochę odpustu z Twojej
strony różne mają zdania
moment dłużej, a umrzemy
wydłubiemy sobie szarpiące się gardła
a nawet jeśli przeczekamy
to zabije nas choroba
zabrudzonego ostrza

Dlatego pomyśl czy wolisz
utrzymywać nic nie warte pozory
czy może lepiej
czuć się dobrze
nie niszczyć się wzajemnie
a w szczególności tej istoty
rodzącej się te naście lat. 

sobota, 21 maja 2011

Czerwone

Wczorajszy czerwony księżyc
nie był symbolem
zamienił się z pomarańczowym
słońcem, które powiedziało mi
"cześć" swoim porannym
nie świecącym jak za dnia światłem

wstało zaspane słońce
zupełnie jak ja o poranku
otworzyło swoje jaskrawe oko
na chwile, moment, kilka sekund
żeby z powrotem schować się
za powieką, za chmurami

pożegnał mnie księżyc
powiedział "dobrej nocy"
przywitało mnie słońce
powiedziało "witaj" i
poszło sobie
dalej przysypiać i śnić jeszcze
o głupotach nocnych
o tym jak staje się księżycem
o tym jak nie jest gwiazdą
o tym jak jest człowiekiem
o tym jak mruży swoje najjaskrawsze oko
i idzie spać - tak jak ja idę teraz.

czwartek, 19 maja 2011

Jedyny

Jesteś sobie gdzieś
tam niedaleko
ryczysz może ze mną
może coś innego

chcę wierzyć, że to samo
zawirowało w Tobie tak
jak we mnie mienią się
zupełnie różne emocje

bywasz zbawczynią
bywasz przekleństwem
biesem i aniołem
w jednej myśli

a myśl zgubna może
może nie
decyzja w dużej mierze
jest Twoja
co zrobisz
sprawa Twoja


ja tylko... postaram się
być najlepszy
najwspanialszy
JEDYNY

środa, 18 maja 2011

Ujrzałem kryształowe obojczyki

Ujrzałem i się zachwyciałem
zaślepki na oczach z czarnej bawełny
noszę teraz jakby na znak żałoby
wciąż wpatrzony, rozmarzony
widzę całą epopeję pisaną wierszem
początek, rozwinięcie i
zakończenie owijające moją szyję
ociekają impetem kolorowym
spontanicznym rozpryskiem
rozszerzają kąciki moich ust

czy też
obnażają groźnie kły
w bolesnym pełnym żalu
grymasie grozy i zgryzoty
zawsze gdy tylko uczuję
rzewny sznur łez na szyi
mało to podobne do pereł
a tak delikatnego
subtelnego bogactwa
żądam teraz od siebie
dla siebie, aby zawiesić
na kryształowych obojczykach
Twoich zwiewności

wtorek, 17 maja 2011

Dead Man's Cell Phone

Trudno byłoby mi zapomnieć o wyłączeniu telefonu przed sztuką "A komórka dzwoni" w reżyserii Norberta Rakowskiego. Nie dając jednak wytchnienia malutkiej baterii i nie chcąc utracić kontaktu ze światem poprzestałem na wyciszeniu dźwięków, ze spokojem, że gdy tylko ktoś będzie mnie potrzebował, poczuję delikatne wibracje w kieszeni.
Sztuka "A komórka dzwoni" w dużej mierze prawi o tej potrzebie - bycia na wyłączność dla każdego posiadacza naszego dziewięciocyfrowego kodu. Zanim jednak ta refleksja zagości w naszych głowach, skupić musimy się na problematyce śmierci, w tym wypadku śmierci Gordona (Grzegorz Młudzik) - zupełnie anonimowego zawałowca z szarej, nieciekawej kawiarni nieopodal, posiadacza telefonu z okrutnie irytującym, a co ważniejsze, rzadko milczącym dzwonkiem. Monofonicznej melodyjki nie mogła obojętnie wysłuchiwać Jean (Joanna Matuszek), gdy po chwili stwierdziła zgon właściciela komórki. Momentalnie zrodziła się w niej niespotykana troska o obcego zmarłego i bez namysłu zaczęła odbierać wszystkie jego połączenia. Decyzja ta rozpoczęła serię nieoczekiwanych i zgoła niefortunnych zdarzeń. Jean zrobiła coś zupełnie dla widza niezrozumiałego, szczerze przejęła się losem nieznajomego i bezinteresownie zgodziła wprowadzić siebie w życie pogrążonych w żałobie krewnych.
Jedni powiedzieliby, że bezwstydnie naruszyła czyjąś intymność, inni odparują, że w naszej rzeczywistości nie ma ona racji bytu, a ja zauważę, iż Jean naruszając prywatność rodziny Gordona była zmuszona zbezcześcić także własną. Żałobna depresja kochanki, żony - Hermi (Małgorzata Klara), matki - Pani Gottlieb (Ewa Sobiech) i brata - Dwighta (Konrad Pawicki), a także egocentryzm jaki w nich zrodziła zmusił Jean do umysłowego negliżu. Poświęciła swój czas na prowadzenie irracjonalnej batalii o dobrą pamięć osoby zmarłego, dała się porwać w świat cudzych przewinień, stając się sekretarką kogoś kto powinien być jej zupełnie obojętny, jeśli nie pokarany za czyny, których się dopuszczał. Wchodząc w posiadanie swojego pierwszego i tak niebanalnego telefonu, szuka wraz z widzem wytłumaczenia dla swojej niecodziennej misji.
Skupiając się na samym opracowaniu sztuki muszę pochwalić świetną, klimatyczną muzykę, niesamowity monolog, równie niesamowitego Grzegorza Młudzika, wyjaśniającego z zaświatów tajemnicę swojego zgonu, a także zawadiackość i lekkość z jaką toczy się wartka akcja. Bezbłędnie w swoich aż trzech kreacjach aktorskich wypada także Małgorzata Klara.
To wszystko podreperowało suchą grę Ewy Sobiech (chociaż biorąc pod uwagę jej dojrzałość, wolałbym skłonić się ku myśli, że tak po prostu wyglądała, niestety mnie nie pasująca, wizja matki pogrążonej w żałobie).
Mile zaskoczyła mnie zwyczajność spektaklu, bo za każdym razem udając się do TW profilaktycznie spodziewam się niekontrolowanych wizji artystycznych któregoś z awangardowych reżyserów. Dziękuję więc panu Norbertowi Rakowskiemu za niczym nie zmącony, prosty w odbiorze przekaz, gdyż dobrze jest odpocząć i obejrzeć coś niekoniecznie aż nazbyt współczesnego.
Przyjdźcie, pośmiejcie się z groteski, jaką jest "A komórka dzwoni" - odnajdzie w niej tragizm i komizm, zafascynujcie się zetknięciem świata realnego z fantastycznym, aby w końcu ustalić, co w życiu tajemniczego Gordona było piękne, dobre, a co odrażające i złe.

niedziela, 15 maja 2011

Czyżby...?

Czyżby znów wszystko miało ulec zmianie? Oby... oby.

Rzecz o mnie

Cały tydzień zastanawiałem się nad swoimi priorytetami, jest ich wiele, ale w jakiś sposób strąciłem je na dalszy plan i bardziej przed nimi uciekam niż do nich dążę. Pierwszym moim priorytetem jest prawdopodobnie rodzina - to dla mnie największa wartość. Chcę być w stanie w przyszłości stworzyć zdrową rodzinę tym bardziej, że od pokoleń większość rodzin to te niepełne. Kolejny priorytet to dbanie o siebie - nie przyzwalanie sobie na "zgnicie", na zgryźliwość. Trzeci to nie robienie niczego co byłoby wbrew mnie, co byłoby kłamstwem i nie miałoby w sobie autentyzmu. Tak przyziemne rzeczy jak kariera, pieniądz, dobrobyt to czwarty priorytet, ale gdybym robił listę wstawiłbym go w nawias - nie jest to cel do którego biegnę, jest to coś do czego trafię bez "żyłowania się", ufając jedynie mojej dobrej passie i temu, że kieruję się wcześniejszymi trzema priorytetami.

Tekst, który dostałem już kiedyś czytałem. Jest dla mnie dość trudny i nie wiem czy właściwie go pojmuję. Hierarchia wartość jest w moim odczuciu rzeczą zbędną. Jesteśmy tak różni i chyba większość konfliktów tworzy się przez inną skalę wartości. Pisałem kiedyś tekst, który wydaje mnie się w jakimś stopniu dotyka tego samego tematu. Pisałem o nieustannym dążeniu ludzi ku lepszemu. Nie potrafimy przestać - "nigdy syci, nigdy dość". Wychodzę z założenia, że gdybyśmy przestali uciekać przed "złym" ku "dobremu" i potrafili zadowolić się poziomem i jakością obecnego życia to spędzało by się je spokojniej i przyjemniej. To przez ten właśnie wyścig, który mnie irytuje, odwracam się o 180 stopni i prę wstecz. Wiem jak krzywdzące może to być dla mnie i jak bardzo może mnie zepsuć. Ale sądzę, że jest to właśnie przykład różnych priorytetów - wartości. Ja życzę sobie odbierać świat bardziej czując, mniej działając, mniej ingerując. Wolę się przyglądać, obserwować i wyciągać wnioski.

poniedziałek, 9 maja 2011

Może... albo i nie

Może rzeczywiście najprościej byłoby trzymać się jakiejś myśli. Dążyć do celu, bez myślenia o głupotach. Może rzeczywiście lepiej być działającym trybikiem w społeczeństwie, niż nieruchomym blaszanym stelażem. Chcę sił i chęci chcę... bo chcę żyć... po coś? Powodów jest mnóstwo i pewnie dlatego tak trudno podjąć decyzję, która raz podjęta nie może ulec zmianie bez nieprzyjemnych konsekwencji.

Zawsze podziwiam, trochę aż zazdroszcząc, ludzi, którzy potrafią biec ot tak. Po prostu, bez zadawania pytań, bez zastanowienia i bez przerwy, nieustannie i silnie robią co lubią, czują misję do spełnienia. Mają energię - ja też chcę. Proszę?

piątek, 6 maja 2011

Goły

Chciałbym dać Tobie
zapach mojego oddechu
chciałbym wiedzieć, że
polubisz go jak lubisz mnie

Chciałbym dać Tobie
siłę moich ramion
ich ciepło, ich ochronę
chcę, aby zapewniły Ci
bezpieczeństwo

Do tego czuję się zobowiązany
Nieprzymuszenie zobowiązany
do otaczania Cie swoją ręką
do masażu stopy o stopę
przy rozgrzanym kominku

Czuję się zobowiązany
do muskania Twoich ust
moimi ustami ich oplatania
moimi zębami zaznaczania ich
przynależności do mnie
zagryzania ich chciwie w porywie
krnąbrności

Czuję się zobowiązany
do Twojego ciała uwielbienia
dotykania go jak złota
najszlachetniejszych skarbów
zwieńczonych diamentami

Pilnowania skarbu
Twojego niewinności diademu
Diademu winnością skażonego
To nieistotne

Ostatecznie
Czuję się zobowiązany
Nie ja, ale moja natura
czuje obowiązek krwi
wypełnia ciała
ich gąbczaste jamy
w przypływie mocy
naprężają się
w przypływie mocy chcą
Ciebie pełną
krwistością Cię napełnić
otoczyć i wtoczyć w Ciebie
całą swą siłę i żywotność
Poruszyć Cię do głębi chcą
chcę Cię w głębi czuć
w głębi Twojej moją oczywistość
skryć

Tego chciej ode mnie
Chciej to dać mi
i chciej mówić mi
więcej i dużo

i

Dzielić siebie, a
ja będę Twój.

It is (not) the men's world

Gdzie są kobiety?
Gdzie walka i wojaczka
w imię niewinnej niewiasty
gdzie nieśmiałe gesty uwielbienia
gdzie skromne skinienie głowy
na śmielszy dotyk

Przyzwolenie
wolno nam wszystko
możemy kupować jak bogacze
w sklepie Waszych cnót
w sklepie Waszej nieśmiałości
w sklepie śmiałości Waszych gier
w sklepie Waszego zaprzedania

Wolno nam tykać i dotykać
macać, pieścić
wolno smakować ust
na zawołanie jesteście
jak stewardesy
jak mężczyźni

Jesteście proste tak jak
chciałyście być proste
I nie nam szukać winowajcy
Może i mądry miał być mężczyzna
ale to Wy chciałyście być lepsze
Chciałyście być równe

Dla mnie (nie)stety jesteście
Stawiam Was na równi
Stoicie nieopodal boginii którą
widzę wciąż złotą
niewinną i głupiutką
ale nie głupią
kobiecą i słabą
silną w swym mężczyźnie
mocarną w swoim zaufaniu do niego
wszechwładną wobec Was

Wy jesteście słabe
wciąż gorsze niż mężczyźni
próbujecie ich, próbujecie ICH
chcecie być jak ONI
Są paskudni!
Zostawcie ich!
Bądźcie kobietami!
Pozwólcie mężczyźnie być mężczyzną.
Pozwólcie mu odczuć róznicę
między nieporadnością
a nieumiejętnością w koachaniu

Nie bądźcie nami
bo my mamy siebie dość
rzygamy sobą i klepiemy siebie po pyskach

Zróbcie jedno

Bądźcie kobietami

czwartek, 5 maja 2011

Świja

Byłem sobie
dawno temu za górami
za chaszczami przeszłości.
Byłem sobie mały i niewinny
jak rozbity antyk
jak złączone klejem paluszki.
Zbierałem i kolekcjonowałem
doświadczenia jak blaszki z czipsów,
które szybko oddawałem,
wymieniałem się za kolejną paczkę
smażonych ziemniaków.
Żeby zjeść, pochłonąć, rozgryźć
kolejny smak, bądź wydłużyć trwanie
poprzedniego.

Poprzedniego ja nie ma.
duże dziecięce ciało
zamknąłem w paczce o smaku
mocnym mięsnym bekonowym.
Z młodego cielaka zrodził się
stary smak i nowe ciało
o zapachu innym
bardziej zwiewnym, niepewnym
nietutejszym
zawsze się czułem sobą
chociaż czasem mniej
częściej bardziej mną
ale zawsze sobą
tutejszym bywalcem

trochę przejedzony aż do obrzygania
zwracam to co miało być kolekcją
nie miałem memłać i ślinić
suwać językiem

trzeba było kosztować oczami
z należną trwogą i powagą
jak w skansenie
bywałem w nich z klasą innych cieląt

gruba starsza, bo nie stara
świnia w oborze wpieprza resztki
kartofli, które nie doczekały oleju
w akompaniamencie nut rozwieranego odbytu
i kapiącej ciekłej kupy
wpieprza i chrząka jakby była rżnięta
sama aż się o rżnięcie prosi

A ona płacze na elementy wazy
leżą pod toną gnoju
na wpół przetrawionych kartofli
ceramicznie krzyczą
świnia płacze i gryzie pogniłe pyry
Raciczki to nie dłonie
Gówno nic nie sklei

środa, 4 maja 2011

Cheer up! You are from Poland!

"W teatrze jestem elementem niezbędnym w strukturze spektaklu -
cudowne, jakże potrzebne uczucie, być jedną z istotnych cegiełek w budowaniu wszechświata."
Oglądając dziś program pierwszy Telewizji Polskiej jednym okiem, a obojgiem uszu słuchając przemówienia Bronisława Komorowskiego uznałem, że nie odpuszczę sobie komentarza, pomimo mojej znikomej uwagi w sprawy polityczne, bo też o takowe nie chodzi, jeśli mówi się o patriotyzmie. W myślach dopowiedziałem sobie słynne "Kiedy pytają mnie..." i szczerze zasłuchałem się w, jak  mi się z początku zdawało, trzeciomajową paplaninę.
Mnie i Wam będzie łatwiej jeśli przytoczę najistotniejszy dla mnie fragment:
"W naszym życiu zbiorowym jest ciągle zbyt dużo pesymizmu i wzajemnych pretensji. Za mało patriotyzmu utkanego z nadziei, za mało poczucia autentycznej wspólnoty, za mało doceniania sukcesów i zmian na lepsze. Taki patriotyzm narodowego optymizmu, wiary we własne siły nie wyklucza przecież krytyki błędów czy niedociągnięć, ale nigdy nie zapomina o tym, że to od nas, od Polaków, nie od kogokolwiek innego zależy siła i pomyślność Rzeczpospolitej."
Boli mnie to, że tak bardzo chcemy uciekać. Nie znam szczegółowych intencji emigrantów, ale sądzę że wynika to właśnie z braku "poczucia autentycznej wspólnoty" i ze wspomnianego pesymizmu, a szczególnie "wzajemnych pretensji". My to już tak mamy, że "Polak Polakowi wilkiem". I my to już tak mamy, że "My to już tak mamy...", czyli nie wierzymy w jakiekolwiek tego stanu rzeczy zmiany. Dla mnie to bardzo prosta sprawa nie wytaczać z siebie mnóstwa gnoju w postaci wiecznego niezadowolenia, niektórzy jednak lubią sobie nasrać pod nos, a później dziwią się, że im śmierdzi. Są tacy którzy przegadają wszystkie "sukcesy i zmiany na lepsze" tylko po to, aby udowodnić sobie, że jest źle, aby zrobić z siebie mędrca wśród głupców, którzy pomimo wszystko trwają przy optymizmie. No bo przecież optymista to idiota i marzyciel, a w życiu nie udaje się nic i instytucja państwa ma nam to tylko ułatwić."Wiara we własne siły", może i wyrywam słowa z kontekstu, ale sam fakt, iż padają one w przemówieniu o patriotyzmie świadczy że są jego częścią, bo miłość do ojczyzny to nie tylko wojaczka za nią i walka z zaborcą. Tak więc wiara we WŁASNE siły - myślenie co mogę zrobić, aby było mi lepiej, co mogę tu i teraz, a nie tam w Anglii, czy innych Niemczech. Wiara w to, że ma się te siły, siły inne niż wypluwanie zlepku pesymistycznych uwag przy każdym "poślizgnięciu" któregoś z polityków, któregoś człowieka, któregoś Polaka, któregoś z Nas. "Za mało patriotyzmu utkanego z nadziei...". Nadzieja matką głupich? Głupio by nam było gdybyśmy byli Niemcami, Rosjanami, czy Austriakami i dowiedzieli się, co by było gdybyśmy mieli nadzieję. Dziękuję garstce "głupców", którzy walczyli mniej lub bardziej - na tyle na ile pozwalała im odwaga, o to abym mógł używać "ę" i "ą" występujących tylko w języku polskim, żebym mógł łamać język przy stole z powyłamywanymi nogami mówiąc "Spadł bąk na strąk, a strąk na pąk. Pękł pąk, pękł strąk, a bąk się zląkł.". Dziękuję swojemu pradziadkowi, który podczas powstania warszawskiego osierocił mojego dziadka.
Cholera mnie bierze, gdy ktokolwiek mówi, że tu nie da się nic zmienić. Nie jestem tępy i widzę, że nie jest tak dobrze jak mogłoby być, ale to nie oznacza, że jest źle i nie oznacza, że nie da się nic zmienić, bo nie da się tylko jeśli Wam się nie chce. Państwo to nie sejm i senat, to nie PiS i PO - państwo to my - to obraz Nas i  Nasze dzieło. Jeśli wszyscy postawimy krzyżyk na centralnej części Europy to nie będzie ona niczym innym jak cmentarzyskiem, zbiorową mogiłą pustych ludzi bez własnej świadomości, bez swojego stada. Możecie porozlatywać się po całym świecie, zarabiać swoje upragnione góry pieniędzy, bądź żyć wśród "lepszych" według Was nacji, jedno jest pewne - nie będzie Wam dobrze jeśli polskie obywatelstwo uznacie za skazę, jeśli będziecie się czuć tymi "gorszymi" wśród tych "lepszych". Obywatelstwo, korzenie to coś niezbywalnego, czego nie da się wymazać i nie może stanowić pewnego rodzaju kompleksu, gdy chcemy czuć się dobrze sami ze sobą.
Nie nagabuję do dożywotniego przywiązania do miejsca, w którym się urodziliśmy. Proszę tylko o sentyment do niego, o dostrzeżenie wpływu jaki z pewnością wywarł na nasz obecny kształt, o wiarę w pomyślność ludzi, z którymi zawsze się porozumiemy niezależnie od dialektu.
Przydałaby się też Nam powtórka materiału z pozytywizmu... ale to już kiedy indziej.

środa, 27 kwietnia 2011

Chwila grozy

Doskonale wiedział, że gorące promienie słońca wysuszają mu mózg uniemożliwiając przejrzyste i całkowicie racjonalne podejście do życia. Robert nie należy do tych irracjonalnych i impulsywnych -  w jego życiu zawsze było bezpieczeństwo, każdą chwilę dusił lateksowym kondomem swojego zdrowego rozsądku. Ten moment jednak przerósł wszelkie dostępne zabezpieczenia, pękł i zapewne właśnie spływał mu po plecach, które niemiłosiernie parzyły się na tramwajowym siedzisku. Niby dzień jak co dzień, ale wciąż gorączkowo powtarzał w myślach Kurwa, kurwa, kurwa... i gmerał oczami w szerokich tego lata porach na ludzkich twarzach. Gapili się na niego jakby coś wiedzieli, jakby domyślali się dlaczego bardziej niż zazwyczaj poci się, dlaczego nerwowo skubie paznokcie i przygryza wargi, a on sam nie miał pojęcia skąd ta idiotyczna febra. Napiłbym się Schweppes'a. Tonik zawiera chininę, a chininą Staś leczył Nel "W pustyni i w puszczy". O czym ja do chuja myślę? Czuł, że coś nadchodzi... czuł na sobie karcące spojrzenie starej dewotki siedzącej vis-a-vis. Siedziała sobie myśląc zapewne o kazaniu księdza. Siedziała i patrzyła swoimi chrześcijańskimi oczyma wyobraźni jak Robert pali się w piekle. Stara pudernica... no na chuj się gapisz... zrobiłem ci coś?! Nagle odłożyła swój świeżuteńki numer "Gościa Niedzielnego" i zaczęła szukać czegoś w starej reklamówce. Ja pierdolę, zaraz zajebie mnie krzyżem. Jednak nie krzyż wyłonił się z torby, a mały zadrukowany papierek. Robert odetchnął z ulgą, ale zaraz... co ona?! Zaczęła ruszać swoim wąsem... zupełnie jakby coś mówiła. Egzorcyzmy odprawia. Robert z zainteresowaniem próbował wyczytać cokolwiek z ruchu jej warg, o ile można było przyjąć, że wyschnięta linia pod nosem to wargi. Nadszedł ten moment - nie wytrzymał i niechętnie wyciągnął jedną słuchawkę z uszu. Baba zamilkła. Ktoś szarpnął go za ramię. Odwrócił się i spojrzał w mściwe, chciwe, łowieckie oczy.
- Bilecik do kontroli.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Rzadkie retrospekcje

Nieczęsto wracam myślami do tego co było, nieczęsto wybiegami nimi daleko w przyszłość, a już drugi dzień chowam się w swoich czterech ścianach i zagłuszam myśli kolejnymi odcinkami seriali. Przesilenie wiosenne? A cóż to takiego? Zmiana nastroju? Zmęczenie pomimo długiego snu? Wychodząc z psem na obowiązkowe piętnaście minut dziennie atakuje mnie burza zapachów. Za znajomym zefirem ciągnie się swąd wspomnień sprzed roku. Automatycznie następuje porównanie. Kim byłem wczoraj, a kim jestem dziś? Zawsze staram się jak najlepiej koncentrować na swoim rozwoju, ciągle zaskakiwać samego siebie nowszą, lepszą wersją. Jednak nie czuję takiego postępu, jakiego podświadomie spodziewałem się po sobie rok temu. Oto i mam - zaskoczenie! Ale nie wiem czy to miła niespodzianka. Jeszcze nigdy nie patrzyłem na siebie dawnego z takim obrzydzeniem. Naiwniak! Słabeusz! Zarozumialec, który starał się wiedzieć lepiej od swoich bliskich czego im trzeba. A teraz? Wykorzystuję wszystkie okazje, żeby udowodnić sobie brak emocji. I rzeczywiście - zniknęły. Na miejscu troski stoi teraz uwielbienie... siebie. Wycofałem się i uroczyście mogę przyznać, że mam wyjebane na wszystko to, co nie dotyczy mnie, moich zamierzeń, moich hedonizmów. Mam ochotę potraktować Backspacem to zdanie, ale tak jest i zdążyliście mi już udowodnić, że tak będzie mi najlepiej. Dalej obawiam się czyjejś niechybnej krzywdy, chociaż nie wiem czy nie mylę lęku z ciekawością. Cóż... na swoją obronę będę mógł tylko (może aż) rzucić "Przecież ostrzegałem.".

Rzeczywiście wybiegałem za daleko, mam jednak nadzieję, że dwa kroki wstecz wszystko naprawią i wreszcie i mnie będzie dobrze.

Ostrzegam.

sobota, 23 kwietnia 2011

Co posh, a co passe?

Kiedy niektórzy rywalizują na arenie nauki, są i tacy zmagający się z kwestią bycia popularnym, lubianą. Ci pierwsi uczestniczą w starej wersji wyścigu szczurów, ci drudzy  w Pogoni 2.0. Czym się różnią te wersje? Zmienia się cel. W pierwszej istotna jest inteligencja typowo ścisła, w drugiej zaś chodzi o tą interpersonalną.

W celu wybicia się na wyżyny społeczne należy:
1. Bywać dosłownie wszędzie.
2. Spóźniać się wszędzie tam gdzie się bywa.
3. Ubierać się zgodnie z kilkoma ściśle ustalonymi kanonami.
4. Nie należeć do żadnej z subkultur, a jarać się i czerpać ze wszystkich aktualnie najmodniejszych.
5. Organizować raz na jakiś czas befory, ewentualnie spontaniczne aftery jednakże na beforze więcej osób zapamięta, jak zajebiście wyglądaliście.
6. Komentować, komentować i jeszcze raz komentować! posty naszych równie wspaniałych przyjaciół.
7. Nie mieć rodziców cieleśnie obecnych, a jedynie duchowo wspierających, dzwoniących raz w tygodniu w celu upewnienia się czy żyjemy i ustalenia kwoty przelewu.
8. Zaniżyć swoją wiedzę o świecie i relacjach międzyludzkich do poziomu ustalonego przez demotywatory, tak aby każdy mógł dostąpić zaszczytu odnalezienia się w rozmowie na "głębsze" tematy, po kilku głębszych.
9. Mieć pasję, o której potrafimy gadać bez końca aczkolwiek lepiej grzecznie czekać na pytania. Obecnie najpopularniejszą z pasji jest fotografia - jednak w tym wypadku musimy przygotować się na "pomocne" komentarze innych lansiarzy z lustrzankami, którzy poradzą, aby uważać na piony - oni nie zrozumieją że horyzont miał być krzywy!
10. Dzwonić, dużo dzwonić.
11. Umawiać się na spacery, czy też swego rodzaju audiencje dla najbliższych przyjaciół (najbliższych pięćdziesięciu rzecz jasna)
12. Mieć mocną głowę.
13. Bywać na wszelkich możliwych zdjęciach w klubach, najlepiej z dwoma jędrnymi dziołchami pod pachami.
14. Znać, znać, znać... WSZYSTKICH.
15. Wskazane jest bycie hipsterem/rką.
16. Czytać wszystko co ma "tablicę", "admina" i "poczekalnię."
17. Informować na tablicy wszystkich znajomych o swoich niecodziennych dokonaniach, tudzież zamierzeniach np. "ogoliłem kutasa tipsem mamy", "piję z moimi dupami".

18. Nie zaniedbywać żadnego z punktów i nieustannie tworzyć nowe, tak aby nikt nas nie dogonił.

Ufff. Jak dobrze jest mieć wy*ebane i żyć według swoich reguł.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Prosto nie znaczy -otycznie

Niezaprzeczalnie zmieniło się. Nie wiem czy Wy zauważyliście, ale spuściłem z tonu. Przestałem pisać pełne skomplikowanych słów sraki z mózgu. W dwóch pierwszych postach na vaphelpatrzy czuć jeszcze naleciałość rzygowin dystymicznego, werterowskiego pseudofilozofa. Pokonałem ten mur i potrafię teraz kliknąć "Nowy Post" bez zastanawiania się, czy jest co pisać i jak to napisać. Zawsze jest coś co mogę skomentować i nie wiem czemu cenzurowałem i tłamsiłem wszelkie -otyzmy, o których też warto pisać. Chociaż czuję się dalej nieswojo nie robiąc pauz na refleksję, czuję się nagi, to w jakiś sposób odpowiada mi ten brak fromy i treści. W pełni obrazuje moje wypalenie i zniechęcenie do czegokolwiek. Męczy mnie wszystko, a ostatnio najbardziej moje wybujałe ego. Bawi mnie i z zażenowaniem przyglądam się sobie oczyma wyobraźni jak popierdalam wylaszczony przez miasto. Słuchawki na uszach, rusztowanie z lakieru na włosach (najlepszy czarny Taft!), rureczki, trampeczki, okulary Stevie Wondera i szmaciurka nonszalancko otulająca szyję. Oto mój kostium sceniczny. I gdy tak pędzę swoim pewnym krokiem, wyprostowany noszę wyimaginowany stos książek na głowie. Brak tylko Pani Żylastej szepczącej "Strike a pose, vogue, vogue.".
W tym kostiumie i opracowanych ruchach scenicznych czuję się pewnie, czuję się jednym z Was, bo przecież w końcu lubicie mnie takiego i nawet ja do czasu byłem taką wersją siebie oczarowany. Jestem wśród Was - zdobywców i penetratorach otoczenia, razem z Wami plądruję... oskubuję to, co ze świata zostało, wyrywam resztki piór żeby się nimi przyozdobić i wygrać.

Ale powiedzcie mi, tak szczerze, zdradźcie tajemnice... jaka czeka mnie nagroda na mecie?

wtorek, 19 kwietnia 2011

A tak właściwie to dlaczego Wafel?

To krótka i nudna historyjka. Wróciłem z raju wśród Polskich miast (z Gdyni) do Szczecina ponad trzy lata temu. W Gdyni dorastałem, Gdynię znałem i lubiłem. Z zachwytem i uśmiechem biegałem po świeżo pobudowanych osiedlach wraz z normalnymi rówieśnikami. Niechętnie wracałem do domu, ale to już inna opera mydlana. Uwielbiałem trolejbusy, Karwiny, Świętojańską, Silver Screen, bulwar i sieć delikatesów Bomi. Z niecierpliwością oglądałem Sea Towers rosnące w oczach (najwyższe apartamentowce w Polsce).

Wszystko ma jednak swój koniec. Szczecin, który kojarzył mi się z widzianym jak przez mgłę wczesnym dzieciństwem, a głównie z kwartalnym odwiedzaniem całej rodziny, stał się nagle moją rzeczywistością. W ciągu dwóch tygodni od informacji o przeprowadzce już tam byłem wraz z mnóstwem rzeczy, które jednoznacznie kojarzyły się z nadmorską, społeczną idyllą.
Oczywiście nie jest mi teraz źle. Jest cudownie! Szczecin jest zajebisty, ale wówczas znałem go tylko z opowiadań, a te pewnie wszyscy znacie. Z nie innym nastawieniem pojawiłem się z nim. Niezadowolony i wściekły trafiłem do miejsca zwanego Gimnazjum nr 3.
Gimnazjum nr 3 to bardzo specyficzne miejsce. Jest tam stara dyrektorka, która na swoje zgrubiałe brązowe pazury nakłada wszelkie walące po gałach lakiery (złoty, srebrny, żółty, czy pomarańczowy), prócz tego lubi zmieniać czapki, które w jej mniemaniu są włosami (jedna z czapek to fryzura rodem z lat osiemdziesiątych z kitą z tyłu i... niesforną, tak by powiedzieli nasi rodzice, czupryną on the top). Zważywszy na tą stylówę szanownej pani dyrektor nie dziwię się, że nie ma czasu podciągać swoich "antygwałtek", które zalotnie mrugają do uczniów zza rozcięcia długiej spódnicy, a co dopiero zajmować się czymś takim jak sprawy szkolne. Kto by się przecież przejmował wszechobecną patologią, agresją i dziwnymi mundurkami szkolnymi (wszystkie ortalionowe ze znaczkiem Nike'a)?
Po okrojonym opisie mundurków szkolnych (do damskich w zestawie dawali chyba roczny zapas fluidu) możecie się domyślać jaką... subkulturę (no nie bądźmy nie mili - tolernacja, tolerancja!) trafiłem w mieście Szczecin.
...
Zaraz... co ja miałem...?
A tak! Czemu Wafel? To, z czego dziś robię coś w rodzaju swojej "marki", było w zamyśle twórców obelgą. My tam w Gdyni to jedliśmy wafle i nawet dobre były - niektóre w czekoladzie... okazało się, że ta szkoła za waflami nie przepada. Tą przeokrutnie krzywdzącą przywarę szybko przyjąłem jako ksywę (zanim nastąpiło "szybko" przeszedłem dwudniowy etap odrzucania nowej tożsamości). Stałem się Waflem (dziś po kilku korektach i mega lansiarskiej stylizacji na zachodnie szpany - Vaphel'em). To strasznie mnie fascynuje, że tyle chwil wygląda inaczej dzięki takiemu -ocie. Gdyby nie ci -oci z urokliwego Gimnazjum nr 3 nigdy nie przeżyłbym okresu buntu i uroczyście przyznaję, że to wspaniały Szczecin ukończył to co zaczęła Gdynia. Ukończył kształtowanie się osobowości. Bez tych -otów, nie byłbym sobą. Dziękuję Wam -oci.

18

A propos wspomnianego lęku, ostatnimi czasy zacząłem miewać migreny... haha! Migreny (jak ktoś kiedyś ładnie stwierdził) może miewać królowa Anglii, a mnie zwyczajnie łeb napierdala. Dziś tak też było.
Uznałem, że muszę, a nawet chcę zrezygnować ze wspaniałego pomysłu na świętowanie osiemnastych urodzin we Free Blues Club'ie. Z zupełnie prostych przyczyn - nie stać mnie. Poza tym skąd ta pompa na osiemnastki w klubach? Nasi rodzice nie mieli tego problemu - najpierw odświętny obiadek z rodziną (zapewne też wiekopomna chwila wypicia pierwszej wódki z nią), a później libacja w gronie przyjaciół. A my co? My mamy Mtv i Sweet Sixteen przed oczami, parcie na przepych i popularność - w rzeczywistości zupełnie sztuczną i wyimaginowaną. Nie uśmiecha mi się stawiać siedemdziesięciu osobom, które zamierzałem zaprosić, po talonie na piwo. W końcu za te pieniądze mogę kupić kilka ciuchów, które pozwolą sprzedać obcym fałsz dotyczący mojej zajebistości i to nie jednorazowo, jak w przypadku imprezy. Na swoją obronę mogę przedstawić to następująco: ja po prostu lubię vintage i przeżyję osiemnastkę jak mama, czy tata. Pozwolę wujom wypić za moje osiemnaście lat życia, a wieczorem oddam się libacji wraz z osobami, przed którymi nie będę musiał nikogo grać. Tym oto sposobem wszyscy będą zadowoleni: pięćdziesiąt osób, które nie będą się zastanawiały jaki shit mi kupić, moi przyjaciele (bo muszą!), no i oczywiście ja i moja wciąż niekwestionowana cudowność.

Sratytaty. Ten dzień byłby zupełną klapą gdyby nie to olśnienie i gdyby nie smak lata, który dał się zakosztować przez filtr w czerwonym Golden Americanie. (A to, że od pół godziny jest już wtorek i tak nie zmienia stanu rzeczy.)

niedziela, 17 kwietnia 2011

8

Osiem pięter, osiem hektarów pola, osiem metrów tunelu, osiem minut na scenie, osiem włochatych odnóży, osiem punktów na sztywnym harmonogramie życia. Wszyscy się czegoś boimy. Strach ogranicza, spadając z ósmego piętra czujemy dwie z ośmiu włochatych nóg na szyi, reszta wlecze nas potem przez ośmiohektarowe pole, aby zniknąć w ciemnym ośmiometrowym tunelu, u kresu którego stoczymy ośmiominutowy bój na scenie, a wszystko to tak spontaniczne i niezapowiedziane zszarga jeden z monumentalnych celów na ośmiopunktowej liście zadań.
Lęk to kruchość, łamliwość, to niezdecydowanie, często i niewiedza. Lęk to litry alkoholu, który przelewamy tak często przez nasze ciała. Dobrze wiemy, że ten hedonizm nie ma nic wspólnego z dionizyjskim świętowaniem. Żadne z nas, żadne z Was nie przyzna się do lęku. Żadne z nas i Was nie chce być kruchym, łamliwą. Chcemy być silni. Stroimy nasze pacynkowe podobizny, chadzamy po plastikowym świecie, mijając sztuczne, pozbawione faktury twarze.

Bojaźń jest zła.
My się boimy.
Zło rodzi zło.
A świat się nie boi.

Ja też się boję. Lękam się swojej lękliwości, a nie tego, co ją rodzi.
Strach wiąże i ani się obejrzymy, a stracimy kilka urokliwych chwil.

Spadnij z ośmiu pięter. Biegaj po ośmiu hektarach szczerego pola. Przeczołgaj się przez osiem metrów tunelu. Wyjdź na osiem minut na scenę. Przypatrz się ośmiu włochatym odnóżom. Wykreśl kilka z ośmiu punktów życia, a resztę otul nawiasem.
Będzie lżej. Bez frustracji.

Nowa historia

To właśnie tu rozpocznie się nowa historia.
Nie znam jeszcze jej tytułu, bohaterów, czy fabuły. Nie wiem czy będzie wrzała od intryg rodem z Zone Romantica, czy monotonnie ciągnęła się jak glut z nosa znudzonego bachora. Nie wiem czy główny bohater będzie wspaniałomyślnym herosem z jaskrawą literą na klacie, czy też bezdusznym, rozgoryczonym psychopatą niczym Markiz de Sade. Nie wiem, czy jej koniec zwieńczy radosny happy end, po którym łzy spacerują po radosnej twarzy. A może uśmiercimy głównego bohatera uprzednio przewracając wszystkie kostki domina, na których tworzy swój wyśniony świat?

Nie wiem.
Ale wiem coś, czego Wy nie wiecie. Nie wiecie, że sami mi podsuniecie odpowiedzi. Będziecie żyć: oddychać, jeść, pić, wydalać; pieprzyć się, uprawiać miłość; płakać, cieszyć się; mówić i milczeć. Napełnicie sobą moje oczy, a widoki te przetworzę na ekskrementy moich rozmyślań. Na podstawie Waszych czynów stworzę portrety wyimaginowanych postaci, a fizjonomią waszych umysłów pobudzę je do życia.

Rozkładam na nowo pionki na tekturowej planszy. Kolejna rozgrywka z czystym kontem.

Uno, dos, tres Vaphel toca la pared!