wtorek, 19 kwietnia 2011

A tak właściwie to dlaczego Wafel?

To krótka i nudna historyjka. Wróciłem z raju wśród Polskich miast (z Gdyni) do Szczecina ponad trzy lata temu. W Gdyni dorastałem, Gdynię znałem i lubiłem. Z zachwytem i uśmiechem biegałem po świeżo pobudowanych osiedlach wraz z normalnymi rówieśnikami. Niechętnie wracałem do domu, ale to już inna opera mydlana. Uwielbiałem trolejbusy, Karwiny, Świętojańską, Silver Screen, bulwar i sieć delikatesów Bomi. Z niecierpliwością oglądałem Sea Towers rosnące w oczach (najwyższe apartamentowce w Polsce).

Wszystko ma jednak swój koniec. Szczecin, który kojarzył mi się z widzianym jak przez mgłę wczesnym dzieciństwem, a głównie z kwartalnym odwiedzaniem całej rodziny, stał się nagle moją rzeczywistością. W ciągu dwóch tygodni od informacji o przeprowadzce już tam byłem wraz z mnóstwem rzeczy, które jednoznacznie kojarzyły się z nadmorską, społeczną idyllą.
Oczywiście nie jest mi teraz źle. Jest cudownie! Szczecin jest zajebisty, ale wówczas znałem go tylko z opowiadań, a te pewnie wszyscy znacie. Z nie innym nastawieniem pojawiłem się z nim. Niezadowolony i wściekły trafiłem do miejsca zwanego Gimnazjum nr 3.
Gimnazjum nr 3 to bardzo specyficzne miejsce. Jest tam stara dyrektorka, która na swoje zgrubiałe brązowe pazury nakłada wszelkie walące po gałach lakiery (złoty, srebrny, żółty, czy pomarańczowy), prócz tego lubi zmieniać czapki, które w jej mniemaniu są włosami (jedna z czapek to fryzura rodem z lat osiemdziesiątych z kitą z tyłu i... niesforną, tak by powiedzieli nasi rodzice, czupryną on the top). Zważywszy na tą stylówę szanownej pani dyrektor nie dziwię się, że nie ma czasu podciągać swoich "antygwałtek", które zalotnie mrugają do uczniów zza rozcięcia długiej spódnicy, a co dopiero zajmować się czymś takim jak sprawy szkolne. Kto by się przecież przejmował wszechobecną patologią, agresją i dziwnymi mundurkami szkolnymi (wszystkie ortalionowe ze znaczkiem Nike'a)?
Po okrojonym opisie mundurków szkolnych (do damskich w zestawie dawali chyba roczny zapas fluidu) możecie się domyślać jaką... subkulturę (no nie bądźmy nie mili - tolernacja, tolerancja!) trafiłem w mieście Szczecin.
...
Zaraz... co ja miałem...?
A tak! Czemu Wafel? To, z czego dziś robię coś w rodzaju swojej "marki", było w zamyśle twórców obelgą. My tam w Gdyni to jedliśmy wafle i nawet dobre były - niektóre w czekoladzie... okazało się, że ta szkoła za waflami nie przepada. Tą przeokrutnie krzywdzącą przywarę szybko przyjąłem jako ksywę (zanim nastąpiło "szybko" przeszedłem dwudniowy etap odrzucania nowej tożsamości). Stałem się Waflem (dziś po kilku korektach i mega lansiarskiej stylizacji na zachodnie szpany - Vaphel'em). To strasznie mnie fascynuje, że tyle chwil wygląda inaczej dzięki takiemu -ocie. Gdyby nie ci -oci z urokliwego Gimnazjum nr 3 nigdy nie przeżyłbym okresu buntu i uroczyście przyznaję, że to wspaniały Szczecin ukończył to co zaczęła Gdynia. Ukończył kształtowanie się osobowości. Bez tych -otów, nie byłbym sobą. Dziękuję Wam -oci.

1 komentarz: