czwartek, 5 maja 2011

Świja

Byłem sobie
dawno temu za górami
za chaszczami przeszłości.
Byłem sobie mały i niewinny
jak rozbity antyk
jak złączone klejem paluszki.
Zbierałem i kolekcjonowałem
doświadczenia jak blaszki z czipsów,
które szybko oddawałem,
wymieniałem się za kolejną paczkę
smażonych ziemniaków.
Żeby zjeść, pochłonąć, rozgryźć
kolejny smak, bądź wydłużyć trwanie
poprzedniego.

Poprzedniego ja nie ma.
duże dziecięce ciało
zamknąłem w paczce o smaku
mocnym mięsnym bekonowym.
Z młodego cielaka zrodził się
stary smak i nowe ciało
o zapachu innym
bardziej zwiewnym, niepewnym
nietutejszym
zawsze się czułem sobą
chociaż czasem mniej
częściej bardziej mną
ale zawsze sobą
tutejszym bywalcem

trochę przejedzony aż do obrzygania
zwracam to co miało być kolekcją
nie miałem memłać i ślinić
suwać językiem

trzeba było kosztować oczami
z należną trwogą i powagą
jak w skansenie
bywałem w nich z klasą innych cieląt

gruba starsza, bo nie stara
świnia w oborze wpieprza resztki
kartofli, które nie doczekały oleju
w akompaniamencie nut rozwieranego odbytu
i kapiącej ciekłej kupy
wpieprza i chrząka jakby była rżnięta
sama aż się o rżnięcie prosi

A ona płacze na elementy wazy
leżą pod toną gnoju
na wpół przetrawionych kartofli
ceramicznie krzyczą
świnia płacze i gryzie pogniłe pyry
Raciczki to nie dłonie
Gówno nic nie sklei

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz