środa, 12 października 2011

O, tak zwanym, tempie życia

Trudno jest nie czuć wyobcowania ogarniającego każdego członka globalnego społeczeństwa. Skąd ono się bierze? Chociaż ludzki intelekt jest w stanie ogarnąć wielkość, kiedyś bezkresnej, Ziemi i ilość istnień, które z niej czerpią, to przemiany społeczne i "globalna burza mózgów" jest czymś zupełnie abstrakcyjnym. Wszystko, co nas otacza, ulega tak dynamicznym, drastycznym transformacjom, z dnia na dzień, z godziny na godzinę, rodzi się tyle nowych myśli, że nie jesteśmy w stanie nadążyć, a co dopiero nadgonić zmysłowym poznaniem rzeczywistości. Dla bezpieczeństwa własnych "procesorów" z obawy przed zwyczajnym "przegrzaniem mózgu" tworzymy swoje własne mikro-czasoprzestrzenie i podporządkowujemy im całą resztę. Jesteśmy w stanie brać udział tylko w jednym maratonie czasu, przestrzeni i zachodzących w nich zjawiskach. Gdy zdamy sobie sprawę z absencji cielesnej i duchowej w tysiącu innych takich przestrzeni, gdy zwrócimy uwagę na egocentryzm z jakim odnosimy się do własnej, a to wszystko zwieńczymy idealnym wyobrażeniem współistnienia na jednej, wspólnej płaszczyźnie, rodzi się poczucie przejmującego wyobcowania i osamotnienia.
Szukając w tym stanie pokrzepienia, cofamy się do okresu, gdy owa świadomość ogromu rzeczywistości była nam obca - do czasów dzieciństwa, w których świat ograniczał się do przestrzeni dla nas jedynie istotnych, stanowiących pełnię informacji i wiedzy o otoczeniu, będących już pełnią świata. Wszystko było bliskie, raczej znane, łatwe do zaobserwowania, a co najważniejsze: rytm zachodzących metamorfoz był dla nas tym najbardziej optymalnym.
Świat zdaje się, przez lawinę wydarzeń i informacji, poszerzać, naciska na ściany naszych umysłów - stąd wszelkie tęsknoty za starym, które to nie stawiając wyzwań poznawczych, wydaje się być spokojnym, przytulniejszym, iście sielankowym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz