czwartek, 17 listopada 2011

Od poranku po zmierzch


Spóźniony już śpiąc
na wpół zmotywowany
otrzepuję ciało ze snów

Goniąc tramwaj
uciekam przed dymem
Chwytam ciepłe dźwięki
przetwarzane z trudem
na uśmiech mobilizacji

Patrzę na ludzi i
zamiast wiedzy
chłonę ich opary
Struty przez nich
chodzę i odbija mi się
na wymioty zbiera

Ale wciąż
Mniej lub bardziej
stabilny
Nie tracąc czasu
jestem w pracy

Tam
ludzka nieudolność
niechęć leniwa
sprytna żonglerka czasem
który nie chce mijać

Ostatni
spacer przez miasto
Dym ucieka ode mnie
Ja od siebie odchodzę
na bezpieczną odległość

W cieple już
posilam się
Fekaliami
serwowanymi
Przez Was

z tym odurzeniem
Ogłupiony
Opatulam się
Kołdrą bezpieczeństwa
i wracam do miejsca
z którego codziennie
wyrywa trwanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz