poniedziałek, 18 czerwca 2012

freedom trip

Od pierwszych chwil, najtrudniej było pogodzić się z wiecznym brakiem. Brakiem dosłownie wszystkiego, co wcześniej było na wyciągnięcie ręki. Poczynając od pieniędzy i jedzenia, a kończąc na połączeniu z internetem - musieliśmy poprzestać na tym co akurat posiadaliśmy, z nadzieją na ludzką życzliwość i własną zaradność. Nie było łatwo, pierwsze dni ciszy naznaczone były momentami frustracji, zupełnej rezygnacji i chęci powrotu. Byliśmy jak narkomani na detoksie, nie było dnia bez awantury. Krzyczało się ile sił w płucach i odchodziło w przeciwnym kierunku. Początkowo martwiliśmy się wspólnie o siebie, często zostając w miejscu rozłąki, rano cieszyliśmy się z powrotu drugiej osoby. Każdy z nas zaliczył taki epizod i każdy z nas już wie, że nie da się wrócić. Nas już nie było, gdy byliśmy na miejscu i żyliśmy "swoimi sprawami". My byliśmy już w drodze, gdy się spotkaliśmy, poznawaliśmy i gdy dorośliśmy do myśli o życiu naprawdę. Pierwszą przygodą na naszej trasie było pakowanie tych rzeczy "najprzydatniejszych" i zdanie sobie sprawy, jak niewiele potrzeba do rozpoczęcia wędrówki. Jak się wkrótce okazało nikt z nas nie zdawał sobie sprawy jak bardzo byliśmy więźniami. Widzieliśmy nasz plan jako krótki bieg tu i tam w promieniach słońca, jako przepłynięcie jeziora w blasku księżyca. Niemałe było nasze zaskoczenie, gdy przekonaliśmy się, że to tylko chwile, urywki zdarzeń jak z tych filmów, w które zdarzało nam się wpatrywać z lubością i tęsknotą.

Dziś, z perspektywy czasu, widzę jak było to piękne - nasze zszarpane wtedy jak struny głosowe relacje . Każdy musiał przeżyć "wyjście z gniazda" samotnie. Nie wszyscy od razu znaliśmy ten rodzaj autonomii własnego ciała i umysłu od reszty masy ludzkiej. Wspólnie już, nauczyliśmy się jednej z najważniejszych umiejętności: nie potrzebować. Byliśmy głodni jedząc, pijąc czuliśmy pragnienie, pracując potrzebowaliśmy pieniędzy. Poznaliśmy wtedy, że wolność smakuje najlepiej na pusty żołądek, z wywiniętymi na wierzch kieszeniami. Nauczyliśmy się prosić i szczerze dziękować. Ale przede wszystkim, nauczyliśmy się być szczęśliwymi ludźmi.
Było nas troje. Ja, Ona i On.

3 komentarze:

  1. Wturujesz twórczości Coelho, co zacnie Ci wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po takim komentarzu to nic dziwnego, że nie ma nowego wpisu tak długo.

    OdpowiedzUsuń
  3. By the way... przyznam, że o wiele bardziej od Twoich wierszy wolałam filozoficzne rozkminki o życiu długie na kilka stron.

    OdpowiedzUsuń